Być może każde pokolenie ma poczucie zmagania się z jakiegoś rodzaju kryzysem, od którego zależy dalszy los świata, lecz jeśli nie schowałeś głowy w piasek (lub jakiś jego buddyjski odpowiednik), nie jest możliwe, aby nie zdawać sobie sprawy z wyjątkowego kryzysu na skalę planetarną, w obliczu którego stoimy obecnie. Katastrofa ekologiczna nie jest już dłużej jedynie zagrożeniem — jest to coś, co właśnie się dzieje i jest już oczywiste, że cywilizacja, jaką znamy, ulegnie przekształceniu w jakiś bardzo nieprzyjemny dla nas sposób na skutek globalnego załamania równowagi ekologicznej, w wyniku przede wszystkim globalnego ocieplenia, ale również niszczenia warstwy ozonowej, gwałtownego wymierania wielu gatunków i różnych rodzajów skażenia, w tym takich, o których jeszcze nie wiemy.
Nasz ulegający globalizacji system gospodarczy jest spółką całkowicie zależną od biosfery, lecz zarządzający nim dyrektorzy generalni (na tyle na ile, ktoś w ogóle sprawuje nad nim kontrolę), nie potrafią myśleć dalej niż do następnego raportu kwartalnego, podobnie jak politycy, których nie interesuje przyszłość wykraczająca poza następne wybory. Przeludnienie, pandemie i ogromna, powiększająca się ciągle liczba ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie grożą załamaniem społecznym, a media — dochodowe przedsiębiorstwa, zainteresowane głównie generowaniem zysków, nie zaś odkrywaniem i ujawnianiem prawdy — odwracają naszą uwagę audycjami informacyjno rozrywkowymi i mamią zapewnieniami, że rozwiązanie jest “ciągle takie samo”: nie tracić wiary, wytrwać wystarczająco długo zaciskając pasa, a w końcu rozwój technologiczny i wzrost gospodarczy, większa konsumpcja i PKB, rozwiążą nasze problemy.
Jakby tego było mało, nasi niedouczeni, skorumpowani i aroganccy przywódcy, a raczej władcy, wykazali się brakiem kompetencji we wszystkim za wyjątkiem kłamstwa i zdobywania władzy. Teraz, gdy ich oszustwa i nieudolność wychodzą na jaw i zaczynają im zagrażać — ich popularność spada, lecz jednocześnie umacniają swoją władzę. Twarze się zmienią, lecz jeśli czegoś z tym nie zrobimy, struktura władzy pozostanie taka sama.
Jednym z najpotężniejszych narzędzi umacniania władzy jest lęk, co wymaga zastąpienia Zimnej Wojny niekończącą się “wojną z terrorem”, oznaczającą niekończące się zyski, dla bogacącego się na konfliktach zbrojnych kompleksu militarno-przemysłowego, dla którego pokój, oznaczałby załamanie. Celowo czy też nie, wojna z terroryzmem prowadzona jest w sposób gwarantujący, że z każdym kolejnym zabitym “terrorystą”, przybędzie wielu więcej zdesperowanych, nienawidzących USA ludzi. Nasze agresywne próby poskromienia terroryzmu stanowią gwarancję, że będzie on trwał nadal. Jak ujął to Peter Ustinov, terroryzm jest wojną biednych, wojna jest terroryzmem bogatych. Po głębszej analizie okazuje się, że przemoc popełniana przez małe grupy terrorystyczne, takie jak Al-Kaida, ma skalę naprawdę niewielką w porównaniu do “terroryzmu państwowego” (włączając w to usankcjonowane stosowanie tortur), który w naszym odczucia mamy prawo stosować wobec wszystkich innych, których się boimy, lub którzy zagrażają naszym “narodowym interesom”.
Powyższe refleksje nie są wyrazem moich poglądów politycznych, lecz stwierdzeniem faktów. Znajdujemy się w krytycznej sytuacji, i buddyści tak jak wszyscy inni, powinni szybko stawić jej czoła. Mówiąc dosadnie — jeśli nie jesteście przynajmniej mgliście świadomi tych palących problemów, to albo żyjecie w jakiegoś rodzaju bardzo dziwnej bańce, odcięci od wiadomości (być może w ostatnim stadium dwudziestoletniego odosobnienia w himalajskiej grocie?), albo nie praktykujecie we właściwy sposób. Nie jesteście uważni lub coś jest nie tak z waszą zdolnością widzenia. Przypuszczam, że w piekle (zarówno buddyjskim, jak i chrześcijańskim) znajduje się specjalne miejsce zarezerwowane dla tych, którzy odmawiają porzucenia egocentrycznej obojętności, pozwalającej im bez końca siedzieć na poduszkach medytacyjnych, podczas gdy reszta świata zmierza ku otchłani. Buddyzm zachęca nas do rozwijania uważności i świadomości, i szczególnie dzisiaj konieczne jest rozszerzenie tej świadomości poza nasze poduszki medytacyjne i ośrodki Dharmy — objęcie nią szerszego zrozumienia tego, co dzieje się w naszym świecie, z naszym światem — światem, który krzyczy z bólu. Tak jak Kwan Yin (boddhisattwa współczucia, Awalokiteśwara — przyp. tłum.) powinniśmy umieć usłyszeć ten ból i odpowiedzieć nań. Czasami uważamy, że praktyka medytacji oznacza “tylko widzenie, tylko słyszenie, tylko odczuwanie są dobre! — myślenie pojęciowe jest złe.” Bywają okoliczności, czas i miejsca, kiedy należy skupić się na bezpośrednim doświadczaniu odczuć zmysłowych i zjawisk mentalnych — przed myśleniem. Jednakże praktyki takie są niekompletne, podobnie jak buddyjskie oświecenie, które wyzwala nas samych, nie wzbudzając naszej motywacji do pracy nad doprowadzeniem do wyzwolenia wszystkich innych istot. W przeciwnym razie możemy skończyć podobnie jak żaby na dnie głębokiej studni, nieświadome istniejącego na zewnątrz szerszego świata. Jeżeli twoja praktyka buddyjska sprawia, ze masz alergię na wszystkie pojęcia i myślenie abstrakcyjne, przygotuj się lepiej na wyprawę na Biegun Południowy, aby doświadczyć na własnej skórze oparzenia słonecznego na skutek dziury ozonowej, i do arktycznej tundry, aby potaplać się w błocie topniejącej wiecznej zmarzliny, a także do slumsów Bogoty i Rio de Janeiro, aby przekonać się na własne oczy, jak trudno tam przetrwać rodzinie, i do Bagdadu, aby uświadomić sobie, co dla ludzi stamtąd oznacza “niesienie demokracji na Bliski Wschód”… i do wielu innych miejsc, po to, by dowiedzieć się, co w tej właśnie chwili dzieje się na świecie. Ci z nas, którzy nie mają czasu, pieniędzy lub energii na takie podróże, muszą postarać się rozwinąć szerszą świadomość na inne sposoby — niezależne od tandetnej prasy i waszyngtońskiej machiny propagandowej. Musimy wykorzystać naszą zdolność do krytycznego myślenia, aby zrozumieć ogromne wyzwania, w obliczu których stoi nasz świat. Pojęcia i uogólnienia nie są same w sobie złe — problemem jest używanie ich w niewłaściwy sposób, a całkowite ich odrzucenie jest jak obarczanie winą ofiary. Wiara, że uważność oznacza zwracanie uwagi jedynie na moje najbliższe otoczenie, i ograniczanie w taki sposób własnej świadomości, jest jeszcze jedną wersją podstawowego problemu: naszego poczucia oddzielenia od innych i świata w którym “jesteśmy”. Anatta, “nie-jaźń”, oznacza, że rozróżnianie pomiędzy “własnym najlepszym interesem”, a najlepszym interesem wszystkich, oparte jest na złudzeniu. Z prawa karmy wynika, ze świat nie jest jakimś rodzajem gry, w której wygrywa tylko jedna strona.
Wśród buddystów spotyka się również powszechnie dwa inne poglądy mające na celu próbę usprawiedliwienia koncentracji jedynie na własnej praktyce i oświeceniu. “Muszę dążyć do własnego wyzwolenia, zanim będę w stanie służyć innym” i “Z najwyższego punktu widzenia nie ma czujących istot — wszystko jest “puste” — tak więc nie ma potrzeby martwić się o ich los, ani o los biosfery.” Żaden z tych poglądów nie jest właściwy, albowiem z wielu powodów są one co najwyżej dualistycznymi półprawdami.
Po pierwsze, nie możemy czekać, aż sami przekroczymy całe nasze cierpienie, zanim zajmiemy się cierpieniem innych, gdyż świat przyśpiesza, i wydarzenia nie będą czekać, dopóki ty i ja nie osiągniemy wielkiego urzeczywistnienia. Ponieważ istnieje niezliczona liczba stopni oświecenia (zgodnie z powiedzeniem zen, nawet Budda znajduje się tylko w połowie drogi), powinniśmy robić co tylko jesteśmy w stanie, aby pomóc innym, już tu i teraz. Wyrażając się dokładniej, musimy robić co tylko możemy, stosownie do tego gdzie jesteśmy w naszej praktyce właśnie teraz.
Ponadto, zastrzeżenia te świadczą o niezrozumieniu sposobu w jaki działa praktyka duchowa. Nie czekamy, aż przekroczymy nasz egocentryzm, zanim zaangażujemy się aktywnie w działania dla dobra świata — przekraczamy nasz egocentryzm poprzez zajęcie się cierpieniem szerszego świata. Wbrew powszechnemu rozumieniu ścieżki bodhisattwy, bodhisattwowie nie odkładają swojego własnego doskonałego oświecenia na później, po to by pomagać innym — pomaganie innym istotom jest dla nich sposobem na doskonalenie własnego urzeczywistnienia, ponieważ wiedzą oni, że ich wyzwolenia nie da się rozróżnić od wyzwolenia innych. Budzimy się z naszego cierpienia spowodowanego przywiązaniem do ego, aby odkryć świat wypełniony cierpieniem. Przebudzić się, to znaczy uświadomić sobie, że nie jestem oddzielony od tego świata.
Lecz to wszystko jest puste, czyż nie tak? Tak i nie. Skupienie się wyłącznie na aspekcie pustki, tworzy kolejne oddzielenie i świadczy o niezrozumieniu podstawowych nauk mahajany. Forma jest pustką, lecz pustka jest również formą. Zjawiska są pozbawione esencji, jednakże nasza bezforemna, nie-przebywająca w żadnym miejscu podstawowa natura manifestuje się tylko w postaci form. Nie przejawiając się pozostaje niczym — jest po prostu niczym i nie ma znaczenia.
Brak troski o misterną sieć życia uprzędzioną w cudowny sposób przez ziemię — sieć, w której, z całym naszym pomieszaniem, jesteśmy jednym z oczek — uwłacza zachwycającej aktywności podstawowej natury, którą dzielimy ze wszystkimi innymi istotami. Oświecenie nie polega na osiągnięciu jakiejś wyższej rzeczywistości lub transcendentalnego stanu świadomości, lecz na uświadomieniu sobie naszej fundamentalnej jedności ze światem (co jest równoznaczne z uświadomieniem sobie pustki naszego poczucia “ja”) oraz na zgodnym z tą świadomością działaniu.
Bez zdrowej biosfery ilość możliwych form, których pustkę można zrealizować, znacznie się zmniejsza. Bez zdrowych społeczności, możliwości spełnienia ludzkich aktywności, włączając w to ścieżkę do oświecenia, ulegają zniszczeniu.
A więc: Co zrobiłby Budda? Jaka byłaby jego reakcja na naszą sytuację teraz?
Czasami zastanawiam się, co myślałby dzisiaj o “buddyzmie”. Budda nigdy nie nauczał buddyzmu; możemy nawet powiedzieć, że nie był buddystą — podobnie, jak Jezus nigdy nie był chrześcijaninem. Siakjamuni uczył “Dhammy”. Budda nie uczył buddyzmu — on zapoczątkował buddyzm. Buddyzm w formach jakie znamy dzisiaj powstał na skutek rozwoju Dhammy (Dharmy) i Sanghi poprzez wiele stuleci, w różnych miejscach i kulturach. Czy Budda byłby zadowolony z rezultatów tego, co zainicjował?
Jego nauki podkreślają nietrwałość i niesubstancjonalność. Nie zdziwiłby się historią ciągłej zmiany lub niezwykłą zdolnością do adaptacji, którą buddyzm przejawiał, gdziekolwiek nie dotarł. Nie oczekiwałby od nas zwykłego powtarzania sposobów, w jakie sam nauczał, ani stosowania się do zasad regulujących życie Sanghi w jego czasach. Natomiast z pewnością nie chciałby, abyśmy pozostawali nieświadomi wyzwań, w obliczu których wspólnie stoimy, ani tym bardziej nie oczekiwałby od swoich wyznawców ich ignorowania. Za jego czasów członkowie Sanghi mogli czasami nie zwracać uwagi na walki polityczne i konflikty społeczne, wycofując się do lasu. Dzisiaj nie ma takiego miejsca na świecie, gdzie można by się bezpiecznie schować — nie ma miejsca, które nie byłoby w jakimś stopniu zagrożone. Tradycyjne rozróżnienie pomiędzy ludźmi świeckimi i wyświęconymi mnichami nie znajduje w tej sytuacji zastosowania. Naszych losów nie da się oddzielić.
Co zrobiłby Budda? Czy odpowiedzi na to pytanie nie możemy poznać, ponieważ go tutaj nie ma? Jeśli Budda nie żyje w nas, jeśli nie jest nami — oznacza to, że rzeczywiście jest martwy. Jeśli nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na to pytanie sami, buddyzm jest martwy — a w każdym bądź razie mógłby równie dobrze taki być. Twoim i moim zadaniem jest określenie, jak zastosować najważniejsze nauki buddyjskie w dzisiejszej sytuacji. Jeśli nauki te nie pomagają w zrozumieniu i odpowiednim zareagowaniu na dzisiejszy globalny kryzys, tym gorzej dla nich, być może nadszedł czas, aby je wymienić.
Oczywiście nie sądzę, żeby istniała taka potrzeba. Najbardziej charakterystyczna dla buddyzmu nauka, jest nauką, która daje nam największy wgląd w przyczyny bieżącego zbiorowego kryzysu: związek pomiędzy dukkha a anatta, pomiędzy cierpieniem (w najszerszym sensie) a złudnym poczuciem “ja”. Poczucie “ja” jest z natury rzeczy uciążliwe, ponieważ będąc konstruktem psychologicznym, jest pozbawione podstawy i próbując potwierdzić swoją “realność” przysparza nam nieustannych problemów. Ta podstawowa prawda o indywidualnej jaźni odnosi się również do “jaźni zbiorowej”, która także stara się uzyskać poczucie bezpieczeństwa, działając w interesie własnej grupy, kosztem tych z zewnątrz. Docieramy w ten sposób do sedna odpowiedzi na pytanie — dlaczego seksizm, nacjonalizm i szowinizm gatunkowy (wyobcowanie człowieka z reszty biosfery) dają skutek przeciwny od zamierzonego. Jeśli problemem jest poczucie oddzielenia, u podstaw każdego rozwiązania musi leżeć przyjęcie współzależności. Rezultaty polityki naszych władców są tak bardzo opłakane, gdyż ich strategie wyrażają i wzmacniają iluzję oddzielenia, a co za tym idzie, zwiększają dukkha świata, zamiast je uśmierzać. Tak rozumiana współzależność nie jest tylko wglądem, który należy kultywować siedząc na poduszce. Cierpiący świat wzywa nas do prawdziwego urzeczywistnienia współzależności — sprawienia, by nasze codzienne życie autentycznie odzwierciedlało jej świadomość. Jeśli my — buddyści, nie chcemy lub nie potrafimy tego zrobić, oznacza to, że buddyzm nie jest ścieżką duchową, jakiej potrzebuje dzisiaj świat.
David Tetsu-un Loy (artykuł jest jednym z rozdziałów książki Davida Tetsu-un Loy’a “Money, Sex, War, Karma — Notes for a Buddhist Revolution”, Wisdom Publications Boston, 2007)
Tłumaczenie: Jan Skoczylas
David R. Loy jest profesorem filozofii, pisarzem i nauczycielem zen w tradycji Sanbo Kyodan japońskiego buddyzmu zen. Praktykę Zen rozpoczął w 1971 roku od udziału w sseshin (odosobnieniu medytacyjnym) w Honolulu pod kierunkiem Roshiego Yamada Koun — głównego nauczyciela szkoły Sanbo Kyodan. Następnie przez wiele lat praktykował koany pod kierunkiem Roshiego Yamada i Roshiego Roberta Aitkena. W 1984 roku przeniósł się do Kamakury w Japonii, aby kontynuować intensywną praktykę Zen z Roshim Yamadą. W 1988 roku zakończył formalną praktykę koanów i otrzymał imię Dharmy Tetsu’un “Chmura Mądrości”.
zobacz także:
Roshi Robert Aitken: Buddyzm zaangażowany
Roshi John Daido Loori: Nauki nieożywionego — Zen a środowisko naturalne
Serdeczne pozdrowienia od polskich Unitarian Uniwersalistów! Życzymy powodzenia w dalszej działalności i popieramy samą ideę łączenia ekologii np. z buddyzmem.
Co do powyższego tekstu to jest w nim wiele prawdy -“oczywistej oczywistości”. My na szczęście nie wierzymy w piekło, zarówno ci z nas, którym bliżej do chrześcijaństwa, jak i ci, którzy są buddystami, nie mówiąc już o agnostykach — tacy już jesteśmy tolerancyjni i zróżnicowani.
Zapraszamy wszystkich zainteresowanych na doroczną Ceremonię Wody, która odbędzie się w Nysie (opolskie). Więcej informacji na ten temat możecie znaleźć na naszej stronie internetowej.
Według buddyzmu, piekło nie jakimś miejscem, lecz stanem umysłu.….Sensei używa w tym tekście przenośni, nie należy rozumieć tego dosłownie. I jeszcze jedno sprostowanie(mam nadzieję, że nie poczujecie się urażeni — my nie łaczymy ekologii z buddyzmem, troska o środowisko wynika w naturalny sposób z zasady współzależności, która jest sednem nauk buddyjskich.….
Pozdrowienia dla polskich Unitarian Uniwersalistów! Dzięki z zaproszenie i przepraszam za zwłokę w odpowiedzi.
Zachowam sobie ten artykuł na wypadek gdybym potrzebował dowodu na to, że nawet buddyzm może zostać wykorzystany do celów politycznych.
Czy mógłbyś to jakoś sprecyzować — w jaki sposób, Twoim zdaniem, Sensei wykorzystuje buddyzm dla celów politycznych?
1. W całym artykule nie ma nic, z czym nie zgodziłby się reprezentant skrajnej lewicy w rodzaju Le Monde Diplomatique. To, że Sensei mówi że to “fakty”, a nie jego poglądy polityczne niczego nie zmienia.
2. Zgadzam się, że buddysta powinien troszczyć się o ludzkość, planetę i wszystkie czujące istoty, a jeśli troszczy się wyłącznie o własny pępek, to z jego praktyką jest coś nie tak. Gdyby Sensei powiedział właśnie to i dodał, że w jego przekonaniu największym problemem jest ekologia, chciwe korporacje, zakłamane media i źle prowadzona wojna z terroryzmem, byłoby w porządku. Jego wypowiedź odbieram jednak tak: ?jeśli nie zgadzasz się, że największym zagrożeniem jest katastrofa ekologiczna i wojna z terroryzmem, to znaczy że z twoją praktyką jest coś nie tak?.
3. Ja się nie zgadzam z tymi twierdzeniami. Uważam, że większym zagrożeniem zarówno dla ludzi, jak i dla biosfery jest, lub przynajmniej może być to, co Anglosasi nazywają ?Technological Singularity?. To moment, w którym stworzymy sztuczną inteligencję doskonalszą niż nasz własna. I ta sztuczna inteligencja będzie w stanie stworzyć kolejne ?pokolenie? doskonalsze niż ona sama i tak coraz szybciej i w nieskończoność. Wtedy my będziemy dla niej niczym neandertalczycy dla nas, a i to tylko na samym początku. Bo po jakimś czasie takiego eksplozywnego rozwoju zdystansuje nas tak, że będziemy jak bakterie. A reszta biosfery tym bardziej. Takie filmy jak ?Matrix? czy Terminator? opowiadają właśnie o tym. Różnica będzie polegała na tym, że takie organizmy będą od nas nieskończenie bardziej inteligentne i nie będą do niczego nas potrzebowały.
4. Możesz się ze mną nie zgadzać i nadal uważać, że największym problemem jest jednak GMO i globalne ocieplenie. Ale czy ta różnica pomiędzy nami oznacza, że z moją praktyką jest coś nie tak?
5. Rozważania Senseia o wojnie z terroryzmem podsumowałbym tak: ?To wszystko nasza wina?. Uważam, że tylko ktoś kto kompletnie nie zna sposobu myślenia tzw. ?terrorystów? może powiedzieć coś takiego. Zamiast tego wolałbym, żeby Sensei udzielił mi odpowiedzi na pytanie: Jak buddysta powinien postępować z ludźmi, których instrukcja postępowania z buddystami brzmi dosłownie tak: ?Zabijajcie bałwochwalców gdziekolwiek ich znajdziecie??