Trudno się dziwić słowom autora “Sztukmistrza z Lublina”, noblisty Izaaka Bashevisa Singera, który w opowiadaniu “Listy do Pisarza” napisał: Dla zwierząt wszyscy ludzie to naziści, a ich życie to wieczna Treblinka. Trudno zaprzeczyć faktom: obecnie większość produktów pochodzenia zwierzęcego w supermarketach pochodzi od zwierząt wyhodowanych w warunkach obozu koncentracyjnego.
Era koszmaru rolnictwa przemysłowego rozpoczęła się w Stanach Zjednoczonych w 1928 roku, gdy Herbert Hoover, wówczas kandydat na prezydenta, obiecał Amerykanom “kurczaka w każdym garnku”. Ubodzy imigranci z Europy jedli mięso tylko od święta w swoich krajach, w Ameryce miało się to zmienić. By rozpocząć erę rolnictwa “intensywnego”, trzeba było podważyć odwieczne święte prawa wsi — takie, jak gospodarowania zgodnie z naturą, szacunek dla jej naturalnych cyklów — pór roku, okresów płodności, czasu aktywności i odpoczynku. W konsekwencji rolnicze koszmary chłopów całego świata wykluły się właśnie tu — w Ameryce. Należą do nich monokultury — przeciwieństwo tradycyjnego płodozmianu, chemizacja, GMO czy klonowanie zwierząt, To właśnie przekazane Stalinowi w latach dwudziestych takie “osiągnięcia” amerykańskie jak szerokie użyciu maszyn i nawozów sztucznych, umożliwiły brutalną kolektywizację Rosji Sowieckiej i zamianę rosyjskich chłopów w pozbawionych własności wyrobników Sowchozów i Kołchozów. Bez amerykańskich traktorów rozruchy głodowe w “rozkułaczanej” Rosji mogłyby podważyć brutalną tyranię Józefa Stalina — ale trudno nie zauważyć, że tyrania korporacji łatwo znajduje wspólny język z tyranią satrapów. Chów przemysłowy zwierząt w USA zaczął się szczególnie rozprzestrzeniać w latach 80′, rozlewając się na cały świat — w roku 1990 stąd pochodziło 30% wytwarzanego na świecie mięsa, w roku 2005 odsetek ten wzrósł już do 40%.
Co to jest chów przemysłowy zwierząt? To opracowany “naukowo” system, gdzie zwierzęta są traktowane jak “produkty przemysłowe” — tu świnie trzymane są na zimnych betonowych lub metalowych rusztach, bez ściółki. Zwierzęta całe życie trzyma się w zamknięciu, bez dostępu słońca i świeżego powietrza, świnie często znajdują się w oddzielnych boksach, w których trudno się poruszać. Obcina się im ogony, uszy i niektóre zęby, żeby się nawzajem nie raniły, kastruje bez znieczulenia. Ulepszanie warunków chowu, choćby o słomę, zapobiegłoby takim zachowaniom jak wzajemne podgryzanie, a co za tym idzie powstrzymałoby choćby praktykę przycinania ogonów. Mimo, że rutynowe przycinanie ogonów jest zabronione przez prawo UE, dochodzenie organizacji humanitarnych dowiodło, że jest nadal powszechnie praktykowane — w niektórych państwach Europy odsetek stosowania tej barbarzyńskiej praktyki dochodzi nawet do 100%. W 2007 r. raport Europejskiej Rady Żywienia poinformował, że 90 % europejskich warchlaków jest poddawanych takim okrutnym praktykom. Kiedyś szczególnie w Danii przykuwało się je nawet do ziemi łańcuchem, ale odchodzi się od tej praktyki, bo powodowało to rany i zakażenia (zapomnijmy o “cierpieniu zwierząt”, bo takich słów nie ma w podręcznikach nowoczesnej hodowli).
Rutynowo sztucznie zapładniane maciory w kojcach porodowych stoją na betonowych rusztach bez ściółki mając do dyspozycji ograniczoną ilość miejsca, nie będąc w stanie nawet się obrócić. W naturalnych warunkach świnie żyją co najmniej dziesięć lat; maciory w chowie przemysłowym rzadko żyją dwa i pół roku. Ogromna większość z nich musi umrzeć w wyniku obrażeń i infekcji; jeszcze więcej z nich jest uśmiercanych już w chlewni.
Chociaż w Unii Europejskiej stosowanie kojców indywidualnych po pierwszych czterech tygodniach ciąży ma być całkowicie zakazane w 2013 r. (zakaz taki w całym okresie ciąży wprowadzono już w Szwecji i Wielkiej Brytanii), dochodzenie organizacji Compassion in World Farming wykazało, że kojce te nadal są powszechnie używane. Młode lochy, które zostały przeznaczone na rzeź, są do tego stopnia okaleczone, że nie mogą samodzielnie dojść do miejsca uboju. Kontenery na każdej z ferm są przeładowane padłymi zwierzętami.
Według dziennika Daily Mail w 2008 roku na amerykańskiej fermie świń niedaleko Kętrzyna umieralność wynosiła już 12,8 %, czyli była o około 50 procent wyższa niż na fermach brytyjskich.
Kurczaki przeznaczone na mięso w tym systemie dorastają w USA do “wagi ubojowej” już w ciągu 39 dni swego krótkiego życia w stresie, bólu i brudzie. Hałas osiąga 90 decybeli, powietrze jest przepełnione trującymi gazami — jeden z nich — siarkowodór, który może osiągnąć zabójcze stężenie w niedostatecznie wentylowanych pomieszczeniach, stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo dla zwierząt i pracowników chlewni. Do paszy kurczakom dodaje się arszenik, by zwalczyć pasożyty układu pokarmowego. Z kolei rutynowe podawanie antybiotyków potrzebnych do utrzymania zwierząt przy życiu w tych nieludzkich warunkach, przyczynia się do powstawania nowych szczepów bakterii odpornych na antybiotyki, wobec których współczesna medycyna jest bezradna. Blisko połowa z 25–30 tys. ton antybiotyków używanych rocznie w USA jest podawana zwierzętom hodowlanym na wielkich fermach.
Korporacje agrobiznesu zapewniają, że taki model rolnictwa ma być przyszłością świata, ale dziwnym trafem tam, gdzie rolnictwo przemysłowe zaczyna dominować, np. w USA, rolnikom wcale nie wiedzie się lepiej, a wręcz przeciwnie — narasta tam plaga bankructw i samobójstw farmerów. Chów przemysłowy nie jest opłacalny ekonomicznie. Staje się taki dopiero wtedy, gdy większość prawdziwych kosztów — czyli koszty strat ponoszonych przez środowisko, straty socjoekonomiczne i zdrowotne — przenosi się na kogoś innego. To my — konsumenci i podatnicy płacimy rachunek za chów przemysłowy, to my płacimy zasiłki rolnikom wypartym z rynku, pokrywamy koszty leczenia ofiar zatruć pokarmowych i chorób wywołanych przez bakterie Salmonelli, E‑coli czy gronkowca z wielkich ferm. To my w końcu płacimy za szkody w środowisku, zatrucie wody przez odchody zwierząt z wielkich ferm. Gdyby nawet istniejące prawo weterynaryjne i ochrony środowiska było rzeczywiście uczciwie przestrzegane, a jego łamanie karane, to cały system “fabryk zwierząt” by się rozsypał. Nie dzieje się tak dlatego, że nie tylko w USA, ale i w Polsce inwestycje gigantów agrobiznesu są wspierane przez jedną z najsilniejszych grup lobbystycznych w historii.
źródło: marek-kryda.blog.ekologia.pl