Czy słyszeliście o gazie łupkowym? Czy słyszeliście o technologii wydobycia? Czy słyszeliście o proteście rolników w Żurawlowie?
Czy słyszeliście o gazie łupkowym?
Na pewno tak — to bogactwo, które mamy na wyciągnięcie ręki.
Czy słyszeliście o technologii wydobycia?
Pewnie tak — niewielka ingerencja w środowisko, technologia zapewniająca pełne bezpieczeństwo, przejściowe zmiany w krajobrazie…
Czy słyszeliście o proteście rolników w Żurawlowie?
Może co nieco — grupa zmanipulowanych, upartych wieśniaków, która nie chce bogatego inwestora w swojej wsi.
Jeżeli taka jest wasza wiedza, to jest ona zgodna z wiedzą zdecydowanej większości Polaków.
Nie wiemy już, jakimi słowami mówić do Was. Od 10 miesięcy kontynuujemy aktywny protest przeciwko działaniom firmy CHEVRON, która prowadzi poszukiwania gazu łupkowego w naszej gminie. Od 10 miesięcy mówimy, piszemy, krzyczymy, prosimy, aby urzędnicy, politycy, dziennikarze, działacze społeczni i tzw. zwykli obywatele zastanowili się nad argumentami, którymi się posługujemy. Ostrzegaliśmy już przed:
arogancją koncernu, który łamiąc prawo i zupełnie nie licząc się z mieszkańcami daje nam przedsmak przyszłej “współpracy”. Jak do tej pory “współpraca” ta sprowadza się do spotkań w sądzie, gdzie występujemy w roli OSKARŻONYCH, mimo, że firma dotąd nie potrafi zgromadzić dokumentów, które uprawniałyby ją do prowadzenia wierceń;
tym, że nasze ziemie na Zamojszczyźnie należą do najżyźniejszych w Polsce, a przy gęstości odwiertów, które będą konieczne do eksploatacji złoża, stracimy możliwość jej uprawiania;
możliwością skażenia wód podziemnych, opierając się na doświadczeniach amerykańskich (w samej Pensylwanii złożono w 2012 roku ‑499, a w 2013 roku- 398 doniesień o skażeniu wód). Cała Lubelszczyzna znajduje się na Głównych Zbiornikach Wód Podziemnych, które są rezerwuarem wody pitnej również dla przyszłych pokoleń. Wystarczy awaria jednego odwiertu, by doszło do nieodwracalnych szkód;
produkcją ogromnych ilości toksycznych ścieków, przy braku technologii ich skutecznego oczyszczenia;
przymusowymi wywłaszczeniami, bo udokumentowane złoże staje się celem publicznym (koncesje na gaz łupkowy zajmują ok. 1/3 powierzchni Polski);
planami rozpoczęcia poszukiwań gazu w samym sercu Roztocza (gmina Susiec);
hałasem, rozjeżdżonymi przez cysterny drogami, zniszczoną infrastrukturą…
I co? I nic. Sprawy, które powinny wstrząsać i nie pozwolić spokojnie zasnąć, prawie nikogo nie obchodzą. Śpijcie dalej, drodzy państwo. Niech do snu utulą Was słowa A. Jagusiewicza, Głównego Inspektora Ochrony Środowiska (sic!): “Kontrole wobec przedsiębiorców poszukujących i rozpoznających złoża gazu z łupków, powinny być dla nich przyjazne i żadnym wypadku nie zniechęcać ich do dalszej eksploatacji tego surowca”.
Proszę pamiętać o głównym przesłaniu urzędnika, zajmującego się ochroną środowiska: NIEWOLNO ZNIECHĘCAĆ INWESTORA!
W tym właśnie kierunku od kilku lat zmierza proces legislacyjny w Polsce. Główny Geolog Kraju S. Brodziński stwierdził wprost, że należy dokonać takich regulacji prawnych, aby przeciwnicy gazu łupkowego nie mogli używać prawa w celu zablokowania procesu wydobycia. Jesteśmy przekonani, że moment przebudzenia nie będzie przyjemny. Jeżeli złoża w Polsce okażą się perspektywiczne i opłacalne, koncerny wydobywcze nie będą miały “nieprzyjemności” związanych z uciążliwymi kontrolami, zainteresowanie społeczeństwa będzie tak nikłe, jak do tej pory, a przepisy prawa zablokują możliwość prowadzenia skutecznego protestu, to… No właśnie, to co? Może warto zapytać mieszkańca Ekwadoru lub Nigerii co będzie dalej.
Nie prosimy już nawet o wsparcie naszego protestu. Od tylu miesięcy to robiliśmy, że wiemy, iż jest to mało skuteczne. Prosimy o wyłączenie TV i włączenie myślenia (jest to hasło jednego z niezależnych portali internetowych) i całkowicie samodzielne zainteresowanie się przyszłym gazowym Eldorado w Polsce i tym, w jakim celu rozmontowywane są w naszym kraju resztki demokracji. Eldorado? Być może tak — ale dla kogo?
Mieszkańcy protestujący w Żurawlowie, gmina Grabowiec, powiat zamojski
Zastanówmy się teraz, kto najbardziej cierpi na skutek wojen. Jeśli nastąpi rozlew krwi, ludzie posiadający władzę i ci, którzy są za to odpowiedzialni, zawsze znajdą dla siebie bezpieczne miejsce, unikną będącej jego konsekwencją niedoli. Zawsze się jakoś zabezpieczą, jak nie w ten sposób, to w inny. A co z biednymi, bezbronnymi ludźmi, dziećmi, ludźmi starymi i niedołężnymi? To oni właśnie najbardziej odczują skutki spustoszenia. Pociski i kule nie rozróżniają pomiędzy niewinnymi a winnymi. Pocisk, kiedy zostanie wystrzelony, nie okaże szacunku niewinnemu, biednemu, bezbronnemu ani godnemu współczucia. Tak więc prawdziwymi przegranymi będą biedni i bezbronni, ci którzy są całkowicie niewinni, i ci którzy ledwie wiążą koniec z końcem.
Foto: Charles LeBlanc/Flickr/Creative Commons
Zastanówmy się teraz, kto najbardziej cierpi na skutek wojen. Jeśli nastąpi rozlew krwi, ludzie posiadający władzę i ci, którzy są za to odpowiedzialni, zawsze znajdą dla siebie bezpieczne miejsce, unikną będącej jego konsekwencją niedoli. Zawsze się jakoś zabezpieczą, jak nie w ten sposób, to w inny. A co z biednymi, bezbronnymi ludźmi, dziećmi, ludźmi starymi i niedołężnymi? To oni właśnie najbardziej odczują skutki spustoszenia. Pociski i kule nie rozróżniają pomiędzy niewinnymi a winnymi. Pocisk, kiedy zostanie wystrzelony, nie okaże szacunku niewinnemu, biednemu, bezbronnemu ani godnemu współczucia. Tak więc prawdziwymi przegranymi będą biedni i bezbronni, ci, którzy są całkowicie niewinni, i ci, którzy ledwie wiążą koniec z końcem.Czytaj dalej „J.Ś. Dalajlama: Wojna jest anachronicznym sposobem rozwiązywania konfliktów”
Choć nie piastuję już żadnych stanowisk politycznych, jako Tybetańczyk nie mogę przecież nie troszczyć się o dobro rodaków. W sprawie Tybetu nie idzie tylko o ich polityczne prawa, lecz także o kwestie istotne dla całej ludzkości. Po pierwsze, za sprawą dowiedzionego związku Płaskowyżu Tybetańskiego ze zmianami klimatycznymi oraz faktu, że największe rzeki, które mają tu źródła, zaopatrują w wodę ponad miliard mieszkańców Azji, nasze środowisko naturalne ma kluczowe znaczenie dla całego regionu. Po drugie dlatego, że tybetańska kultura buddyjska — propagująca pokój, niestosowanie przemocy oraz współczucie — jest cenna dla świata i zasługuje na zachowanie.
Czy zakazaną przez Chiny tybetańską flagę narodową (za jej wywieszenie w Tybecie można zostać postrzelonym lub trafić do więzienia) można legalnie posiadać w Europie? W Danii trwa właśnie ciekawy proces, który pokaże jak daleko sięga chiński strach w Europie i gdzie leży swoboda wypowiedzi.
Czy zakazaną przez Chiny tybetańską flagę narodową (za jej wywieszenie w Tybecie można zostać postrzelonym lub trafić do więzienia) można legalnie posiadać w Europie? W Danii trwa właśnie ciekawy proces, który pokaże jak daleko sięga chiński strach w Europie i gdzie leży swoboda wypowiedzi.
15 czerwca 2012 roku duńska policja zakazała Thomasowi Homerowi Goetz przebywającemu w miejskim parku poruszania się przez ponad godzinę wyłącznie dlatego, że miał ze sobą flagę Tybetu. Dodatkowo w czasie tego dziwnego zatrzymania policjanci zmusili go, aby położył flagę na ziemi…
Tybetańska flaga narodowa, w Tybecie za jej posiadanie czy też wyciągnięcie na ulicy grozi więzienie i represje.
Tego samego dnia policja aresztowała Lunę Pedersen, wiceszefową duńskiego oddziału Students for a Free Tibet — po tym jak stała przy słynnej kopenhaskiej małej syrence. Uwzięli się? Policja oskarżyła ją o posiadanie narkotyków aby mieć pretekst do przeprowadzenia rewizji osobistej. Gdyby Luna była w Tybecie, trafiłaby do więzienia i była torturowana za posiadanie nielegalnej flagi Tybetu i ulotek wzywające do wolności Tybetu. W podobny sposób aresztowane zostały cztery inne osoby, które stały z flagą Tybetu przed duńskim parlamentem.
We wtorek sąd w Kopenhadze uznał, że działania policji w sprawie Thomasa były bezpodstawne, natomiast Luna i inne osoby mogły zostać legalnie czasowo aresztowane. Szczegóły uzasadnienia nie są na razie znane, ale można podejrzewać, że posiadanie tybetańskiej flagi narodowej w dniu 15 czerwca 2012 roku zagrażało poważnym interesom duńskiego państwa.
Co się dokładnie wydarzyło 15 czerwca 2012 roku? Tego dnia w Zamku Rosenborg, niedaleko parku gdzie aresztowany był Thomas, oraz w kopenhaskim porcie niedaleko słynnej syrenki przebywał składając państwową wizytę, ówczesny Przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Hu Jintao, (odpowiedzialny za krwawe stłumienie protestów w Lhasie i wprowadzenie stanu wojennego w Tybecie pod koniec lat 80-tych, oskarżony ostatnio przez hiszpański sąd o zbrodnie ludobójstwa w Tybecie i ścigany nakazem aresztowania).
Dokumenty z duńskiego MSZu uzyskane przez duńską organizację działającą na rzecz praw człowieka w Tybecie, pokazują, w jaki sposób Ambasada Chińskiej Republiki Ludowej wywierała wpływ na duńskie władze, w celu uznania tybetańskich aktywistów i aktywistek za “niebezpiecznych”. W czasie wizyty, chińskie służby odgrywały aktywną rolę we wskazywaniu osób z tybetańskimi flagami, które powinny zostać “unieruchomione”.
Duński Komitet Wsparcia dla Tybetu zapowiedział odwołanie się od wyroku sądów uznających legalność działania policji mających na celu usunięcie z pola widzenia chińskiego przywódcy kłującego w oczy symbolu tybetańskiej walki o wolność z chińską okupacją i ograniczania możliwości pokojowego protestu.
Warto przypomnieć, że osiem lat wcześniej podczas wizyty Hu Jintao w Polsce doszło do podobnych wydarzeń — plakaty nawołujące do dialogu chińskich władz z Jego Świątobliwością Dalajlamą umieszczone na trasie przejazdu z lotniska zostały w nocy zamalowane przez “nieznanych sprawców” szarą farbą. Osoby z tybetańskimi flagami “witające” Hu przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie zostały poturbowane przez chińskich funkcjonariuszy.
Trzy lata temu podczas wizyty chińskiego Premiera Wen Jiabo w Budapeszcie, węgierska policja zatrzymywała osoby z tybetańskimi flagami znajdujące się w pobliżu trasy chińskiego gościa. Co ciekawsze, urząd emigracyjny nakazał tego samego dnia stawić się w celu “weryfikacji dokumentów” wszystkim zamieszkującym Węgry Tybetańczykom… (Działania te jako ograniczające wolność wypowiedzi i dyskryminujące potępił węgierski Ombudsman — rzecznik praw obywatelskich).
W najbliższych miesiącach Parlament Europejski będzie głosował w sprawie regulacji prawnej, której uchwalenie grozi przekazaniem większej niż kiedykolwiek przedtem władzy korporacjom agrobiznesowym.
W najbliższych miesiącach Parlament Europejski będzie głosował w sprawie regulacji prawnej, której uchwalenie grozi przekazaniem większej niż kiedykolwiek przedtem władzy korporacjom agrobiznesowym.
Proponowane przez Komisję Europejską przepisy, w założeniu mające służyć załataniu luk w prawie Unii Europejskiej, spotkały się z mocna krytyką, zarówno ze strony organizacji ekologicznych, jak i zajmujących się tą kwestią eurodeputowanych. Propozycja dotyczy produkcji i wypuszczania na rynek nasion i sadzonek, przy czym regulacja ma dotyczyć zarówno użytku komercyjnego, jak i rolników wymieniających się nasionami.
Co dalej z rolnictwem tradycyjnym
W swojej obecnej formie proponowane przez Komisję nowe przepisy mogą uniemożliwić rolnikom, a nawet ogrodnikom-amatorom zachowywanie ich własnych nasion. Zachowywanie nasion jest tradycyjnym sposobem stosowanym przez rolników i ogrodników — służy kontynuacji upraw bez konieczności kupowania nowych nasion lub popadania w zależność od komercyjnych dostawców.
Konsekwencją przyjęcia wniosku byłby również obowiązek rejestracji odmian nasion, co w rezultacie spowodowałoby ograniczenie swobody ich sprzedaży. Ostatecznie doprowadziłoby to do zmniejszenia liczby dostępnych nasion, a następnie ogromnej redukcji potencjału różnorodności genetycznej.
Propozycja Komisji pojawiła się w kontekście gwałtownych zmian w dziedzinie metod rolniczych w ciągu ostatnich kilku dekad. Pod wpływem interesów korporacyjnych i popierających je rządów nastąpił dramatyczny odwrót od metod tradycyjnych.
Tradycyjne metody rolnicze, takie jak płodozmian, wykorzystanie zarówno zwierząt, jak i roślin do zwiększania żyzności gleby oraz duża ilość małych gospodarstw rodzinnych, wspomagały odporność upraw i urodzajność ziemi, i stanowiły podstawę bezpieczeństwa żywnościowego przez stulecia.
Jednakże na skutek nacisków przemysłu nasiennego i agrochemicznego, szczególnie w krajach rozwijających się, tradycyjne metody uprawiania ziemi zostały zastąpione nowymi metodami przemysłowymi. Małe gospodarstwa zamieniono na mniejszą ilość większych gospodarstw, płodozmian i różnorodność metod rolniczych zastąpiono użyciem nasion hybrydowych, pestycydów i nawozów sztucznych. Zagraża to odporności naszych upraw, co jest szczególnie niepokojące w kontekście zmian klimatu.
Groźny lobbing
Jak mogliście się domyśleć, za tą groźną propozycją nowego prawa, kryją się potężni lobbyści przemysłu nasiennego, którym nowe regulacje przyniosą większą władzę i zyski. Nie interesuje ich przyszłość globalnego bezpieczeństwa żywnościowego ani bioróżnorodność. Im większą będą mieli władzę i kontrolę nad rolnictwem, tym większe będą ich zyski.
Główny aktorem, który stoi za propozycją Komisji Europejskiej, jest stowarzyszenie European Seed Association, które reprezentuje interesy przemysłu nasiennego. Należą do niego między innymi Monsanto Holland i Syngenta Seeds.
Syngenta produkuje m.in. pestycydy neonikotynoidowe obarczane odpowiedzialnością za globalny spadek populacji pszczół. Zniszczenia powodowane przez nieznający granic głód władzy i zysków koncern Monsanto są powszechnie znane. Działalność tych przedsiębiorstw wywołała masowe protesty na całym świecie, ponieważ zmuszają one rolników do uzależniania się od ich nasion i chemikaliów, a w konsekwencji pozbawiają ich źródła utrzymania.
Dlatego fakt, że tym samym organizacjom pozwala się na kształtowanie i ustalanie prawa w Europie, budzi głębokie zaniepokojenie.
Rynek potężnych graczy
Pod koniec stycznia opublikowane zostało studium pokazujące coraz większą koncentrację rynku nasiennego Unii Europejskiej; innymi słowy, koncentrację kontroli nad rynkiem nasiennym w rękach kilku przedsiębiorstw, a także zmniejszenie liczby dostępnych nasion.
Szczególnie uderzające są dane mówiące o tym, że wbrew twierdzeniom lobby nasiennego, które utrzymuje, że nie ma koncentracji rynku nasiennego, 95% procent sektora nasion warzyw jest kontrolowanych przez 5 przedsiębiorstw! Monsanto, przedsiębiorstwo, które w latach 80. działało jedynie w branży agrochemicznej, posiada obecnie 26-procentowy udział w rynku warzyw.
Dalej raport ujawnia, że jesteśmy świadkami redukcji różnorodności upraw rolniczych i ogrodniczych. Według Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), w ciągu XX w. różnorodność upraw zmniejszyła się o 75%, a jedna trzecia dzisiejszej różnorodności może zostać utracona do r. 2050.
Jestem głęboko zbulwersowany warunkami obecnej propozycji, i wpływem jaki lobby nasienne wywiera na Komisję Europejską.
Ofiarami nowych przepisów mogą stać się rolnicy, ogrodnicy i ogrodnicy amatorzy z mojego własnego okręgu wyborczego. W najbliższy weekend w Brighton odbędzie się “Seedy Sunday”(Niedziela Nasienna), doroczne wydarzenie, na którym ludzie wymieniają się nasionami — weźmie w nim udział około 3000 osób z całego regionu. Hodowcy będą mieli możliwość wyboru nasion z dziesiątek tradycyjnych odmian warzyw ogrodniczych. Poza wymianą nasion odbędą się projekcje filmów, wykłady i pokazy na temat upraw domowych i zachowywania nasion.
Wydarzenie to służy nie tylko kontynuacji rolnictwa przyjaznego środowisku i zrównoważonych upraw, lecz jest również ważnym spotkaniem społeczności ludzi dzielących tę samą pasję.
Wraz z grupą Zielonych w Parlamencie Europejskim sprzeciwiam się obecnym propozycjom Komisji. Zieloni w Parlamencie Europejskim pracują intensywnie na rzecz ich odrzucenia, w tym poprzez poparcie dla dwóch złożonych w Parlamencie dotyczących tej kwestii wniosków. Jesteśmy również współinicjatorami kampanii obywatelskiej przeciwko proponowanym przepisom i stojącym za nimi lobbystom.
Jestem przekonany, że przyszłość naszej żywności i naszego systemu agroekologicznego nie powinna i nie może pozostać w rękach potężnych korporacji, których jedynym celem jest maksymalizacja zysków. Tutaj w Parlamencie będziemy nadal robić wszystko, co w naszej mocy, aby ta propozycja została odrzucona.
Keith Taylor — przedsiębiorca, polityk Partii Zielonych Anglii i Walii. Przez wiele lat był radnym Brighton, a 2010 r. zasiada w Europarlamencie.
Ponad 400 grup zatroskanych obywateli i organizacji ekologicznych, sprzeciwiających się rozwojowi wydobycia niekonwencjonalnych paliw kopalnych w Europie, wyraża głębokie zaniepokojenie kierunkiem, jaki w ostatnim czasie obrała Komisja Europejska w kwestiach dotyczących rewizji regulacji zawartych w Dyrektywie w sprawie oceny oddziaływania na środowisko (EIA), planów związanych ze stworzeniem ram prawnych dla europejskich złóż niekonwencjonalnych paliw kopalnych, a także negocjowanych przez Komisję umów transatlantyckich.
Ponad 400 grup zatroskanych obywateli i organizacji ekologicznych, sprzeciwiających się rozwojowi wydobycia niekonwencjonalnych paliw kopalnych w Europie, wyraża głębokie zaniepokojenie kierunkiem, jaki w ostatnim czasie obrała Komisja Europejska w kwestiach dotyczących rewizji regulacji zawartych w Dyrektywie w sprawie oceny oddziaływania na środowisko (EIA), planów związanych ze stworzeniem ram prawnych dla europejskich złóż niekonwencjonalnych paliw kopalnych, a także negocjowanych przez Komisję umów transatlantyckich.
Europa, dn. 16 stycznia 2014r.
Do Przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuela Barroso;
Do Komisarzy Unii Europejskiej: ds. Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności, ds. Energii, ds. Klimatu, ds. Przedsiębiorstw i Przemysłu, ds. Rolnictwa i Rozwoju Obszarów Wiejskich;
Do członków Parlamentu Europejskiego;
Do naszych Prezydentów, Premierów oraz odpowiednich Ministrów w krajach członkowskich.
Przedmiot: Niekonwencjonalne paliwa kopalne / Dyrektywa w sprawie oceny oddziaływania na środowisko (EIA) i inne projekty instytucji europejskich.
My, grupy zatroskanych obywateli oraz organizacje działające na rzecz środowiska naturalnego, sprzeciwiające się rozwojowi wydobycia niekonwencjonalnych paliw kopalnych (unconventional fossil fuels, UFF) w Europie, jesteśmy głęboko zaniepokojeni kierunkiem, jaki obrała w ostatnim czasie Komisja Europejska w kwestiach dotyczących rewizji regulacji zawartych w Dyrektywie w sprawie oceny oddziaływania na środowisko (EIA), planów związanych ze stworzeniem ram prawnych dla europejskich złóż niekonwencjonalnych paliw kopalnych, a także negocjowanych umów transatlantyckich i innych projektów Komisji Europejskiej.
Wydobycie gazu i ropy ze skał łupkowych, gazu zamkniętego (tight gas), jak i wydobycie metanu ze skał węglowych wymagają zastosowania technologii zwanej “szczelinowaniem hydraulicznym” (“fracking”). Wiąże się to nierozerwalnie i na wielu płaszczyznach z ujemnym wpływem na środowisko, na klimat i zdrowie ludzi, a także z naruszeniami wielu podstawowych wolności i praw człowieka.
Główne powody, dla których sprzeciwiamy się stosowaniu tej technologii:
W procesie wydobycia zużywa się nieproporcjonalnie duże ilości niezbędnych, podstawowych zasobów: ziemi, wody i powietrza;, niszcząco i w nieodwracalny sposób wpływając na ekosystemy i miejscowe środowisko naturalne;
Wydobycie ww. węglowodorów przyczyni się do zwiększenia emisji gazów cieplarnianych orazzmienilub narazi na szwank priorytety polityki energetycznej UE, a także cele związane z zapobieganiem zmianom klimatu. Zamiast odchodzić od energii pozyskiwanej z paliw kopalnych, rozwijać źródła energii odnawialnej i poprawiać efektywność energetyczną, wydobywając węglowodory ze złóż niekonwencjonalnych skazujemy się na kolejny cykl brudnych paliw kopalnych;
Taki przemysł wydobywczy wymaga systemu rurociągów, stacji ciśnieniowych i węzłów transportowych na wielką skalę, co prowadzi nieuchronnie do przecieków metanu, szacowanych według różnych raportów na poziomie pomiędzy 4% a 11% całkowitej objętości wyprodukowanego gazu. Jako gaz cieplarniany, w cyklu 20-letnim metan jest 86 razy silniejszy od CO2, co sprawia, że produkcja niekonwencjonalnych paliw kopalnych jest potencjalnie jeszcze bardziej szkodliwa dla klimatu, niż emisja gazów związana ze zużyciem węgla.
Mając na uwadze fakt, że przemysł ten wymaga ogromnej liczby pojazdów dla celów transportowych, przedsięwzięcia związane z przemysłem wydobywczym dodatkowo obciążą gospodarkę Unii pod względem nakładów na zniszczoną infrastrukturę (drogi, mosty, itp.). Znakomita większość dróg publicznych w krajach Unii, nie jest przygotowana ani zaprojektowana na przyjęcie dodatkowej ładowności “super-ciężarówek” czy też “pociągów drogowych”, pojazdów, z których ten przemysł korzysta, szczególnie w terenach wiejskich;
Znaczna liczba mieszkańców terenów wydobycia, łącznie z osobami, dla których rolnictwo jest jedynym źródłem utrzymania, odczuje bezpośrednio skutki tego rodzaju eksploatacji, co więcej, może ona przyczynić się do wzrostu ubóstwa;
Podyktowane względami politycznymi promowanie tego typu działań, stoi w całkowitej sprzeczności z rosnącym zapotrzebowaniem na lokalne systemy gospodarcze oparte na promocji i wykorzystaniu dziedzictwa kulturowego i naturalnego oraz na energiach odnawialnych;
Jak wynika z obserwacji i doświadczeń krajów takich jak Stany Zjednoczone, Kanada czy Australia, wydobycie niekonwencjonalnych paliw kopalnych wiąże się z uprzemysłowieniem na dużą skalę, ma także ogromny wpływ na planowanie przestrzenne w regionie, a jego skutki odczuwane są szczególnie na gęsto zaludnionych terenach oraz w strefach podatnych na zniszczenie środowiska.
Instytucje Unii Europejskiej opublikowały już raporty z badań pokazujących te zagrożenia. Są one świadome istnienia licznych poddanych ocenie środowiska naukowego badań, wskazujących na wielorakie niepokojące skutki szczelinowania hydraulicznego. Decydenci polityczni zdają się jednak celowo pomijać wszystkie z tych istotnych faktów. Co więcej, nawet opinie bezpośrednio dotkniętych społeczności są brutalnie ignorowane.
Obecne przepisy prawne UE nie gwarantują ustawowego obowiązku oceny oddziaływania na środowisko w przypadku poszukiwania i wydobycia paliw niekonwencjonalnych na obszarze całej Europy, co oznacza całkowite pogwałcenie zasad europejskiej polityki środowiskowej, celów planowania regionalnego i fundamentalnych europejskich wartości. Ten kluczowy wymóg (oceny oddziaływania na środowisko) wymusiłby konieczność wykonywania badań wyjściowych przed rozpoczęciem nowych projektów oraz zagwarantowałby włączenie lokalnych społeczności w proces decyzyjny.
Zamiast tego, Komisja Europejska, w ramach wspólnego działania prezydenta Barroso i krajów takich jak Wielka Brytania, Polska, Rumunia, Czechy i Węgry, przedstawia jedynie zbiór niewiążących rekomendacji, sprzecznych z rezultatami jej własnej oceny wpływu tej działalności na środowisko, wyraźnie wskazującymi na konieczność podjęcia odpowiednich działań ustawodawczych. Złożone uprzednio obietnice “opracowania europejskich ram prawnych dla bezpiecznego i nieszkodliwego wydobycia węglowodorów” nie będą dotrzymane.
Powyższe argumenty, potwierdzone dowodami, były wyrażane wielokrotnie przy różnych okazjach przez grupy zatroskanych obywateli i organizacje ekologiczne, w szczególności w Rezolucji z Korbach. Wydaje się, że nasi politycy nie chcą, lub nie są przygotowani do przyjęcia tych argumentów.
Jest to poważnym zaprzeczeniem zasad demokracji i jasnym znakiem, że szala przechyla się na korzyść niepewnych i krótkotrwałych, wiążących się ze zniszczeniem środowiska profitów finansowych, za cenę zdrowia publicznego, celów zagospodarowania przestrzennego, wartości demokratycznych i podstawowych wolności i praw człowieka. Zaufanie do UE szybko spada, gdy lokalne społeczności są nękane, żyją w poczuciu zagrożenia i muszą borykać się z represjami i łamaniem praw człowieka, tak jak ma to miejsce w Pungesti (Rumunia), gdzie mieszkańcy sprzeciwiający się niszczącym ich środowisko odwiertom są od października ofiarami gwałcenia ich elementarnych praw i wolności oraz nieakceptowalnej przemocy policyjnej, w Barton Moss (Wielka Brytania), gdzie aresztowania przeciwników odwiertów, w tym kobiet ciężarnych, na oczach dzieci, mają miejsce cały czas od kilku tygodni, czy wreszcie w Żurawlowie (Polska), gdzie mieszkańcy są od miesięcy nękani przez firmę wydobywczą Chevron.
Ten stan rzeczy, który powinien zostać wzięty pod uwagę podczas rewizji dyrektywy oceny środowiskowej EIA, musi też być uwzględniony w negocjacjach umów CETA (Comprehensive Economic and Trade Agreement, umowa o wolnym handlu UE-Kanada) i TTIP (Transatlantic Trade and Investment Partnership, umowa o wolnym handlu UE-USA), negocjowanych w całkowitej tajemnicy. Komisja ogłosiła “niewiążące wytyczne ramowe” dotyczące gazu łupkowego. Jak dużej elastyczności należy się spodziewać, biorąc pod uwagę ogromny nacisk ze strony inwestorów i przemysłu energetycznego?
Jeśli chodzi o umowy CETA i TTIP, staje się coraz bardziej oczywiste, że są one nakierowane również na podważenie przepisów REACH (Rozporządzenie (WE) 1907/2006 Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 18 grudnia 2006 roku w sprawie rejestracji, oceny, udzielania zezwoleń i stosowanych ograniczeń w zakresie chemikaliów). A przecież są one narzędziem służącym do ograniczenia negatywnego wpływu przemysłu, szczególnie przemysłu chemicznego, który wytwarza chemikalia na potrzeby przemysłu wydobywczego.
Chcielibyśmy także zwrócić uwagę, że zasady arbitrażu pomiędzy przedsiębiorstwami a państwami, zainspirowane Traktatem Karty Energetycznej (Energy Charter Treaty), zostały tak opracowane, że nie służą potrzebom i dobru obywateli, a mają przede wszystkim na celu interes inwestorów. Mogą oni kwestionować przepisy dotyczące ochrony środowiska, tylko dlatego, że stanowią przeszkodę dla ich inwestycji i w rezultacie zagrażają ich zyskom.
Może to spowodować:
— Wypłatę wysokich rekompensat finansowych dla przedsiębiorstw, którymi następnie obciążone będą budżety poszczególnych państw członkowskich;
- Powstanie systemu wolnego handlu opartego na Traktacie Karty Energetycznej, który bezwzględnie faworyzuje sektor prywatny i inwestorów, kosztem interesu społecznego i suwerenności państw członkowskich.
Jak Unia Europejska może wspierać działalność przemysłową nieodwracalnie szkodliwą dla środowiska, gdy korzyści z tej działalności są niepewne i służą wyłącznie przedsiębiorstwom, często spoza Unii? Jak nasi reprezentanci w instytucjach europejskich mogą poświęcić zdrowie publiczne, jakość środowiska i trwałość zasobów niezbędnych dla życia, zdradzając zaufanie swoich wyborców oraz mandat, jaki ci ostatni im powierzyli?
Wobec takich faktów, trudno się dziwić, że spada zaufanie do Unii Europejskiej.
Z wymienionych powyżej powodów z całą powagą apelujemy do członków Rady Europejskiej, do najwyższych przedstawicieli Komisji i do Europarlamentarzystów o rozsądek i podjęcie natychmiastowego działania w najlepszym interesie populacji ich krajów i wszystkich obywateli Unii Europejskiej. Zaprzeczanie opisanym powyżej faktom oznaczałoby, że europejscy decydenci polityczni milcząco akceptują szkodliwe skutki szczelinowania hydraulicznego, poświęcając, w najbliższej przyszłości i dla wszystkich przyszłych pokoleń, jakość życia, integralność środowiska i gospodarki lokalne.
Szanowni Członkowie Parlamentu Europejskiego, musicie działać w sposób zdecydowany i przejrzysty, tak aby prawo było jednoznaczne. Ocena Oddziaływania na Środowisko konieczna jest w całym cyklu życia odwiertu i powinna zostać przeprowadzona przed rozpoczęciem jakiejkolwiek działalności poszukiwawczej lub konstrukcyjnej (budowy pola wiertniczego, wiercenia, cementowania, zabezpieczenia odwiertu, badania otworów wiertniczych za pomocą metod geofizycznych (wire line logging), itd.). Ze względu na liczne zagrożenia, użycie techniki szczelinowania hydraulicznego w celu poszukiwania i wydobycia paliw kopalnych powinno podlegać obowiązkowej Ocenie Oddziaływania na Środowisko.
Szanowni Członkowie Rady Europejskiej, Panie Prezydencie Komisji Europejskiej, Szanowni Komisarze, Prezydenci i Premierzy oraz ministrowie, których to dotyczy, powinniście podjąć zdecydowane działania w kierunku usunięcia z umów CETA/TTIP postanowień o arbitrażowym rozstrzyganiu sporów pomiędzy inwestorami a państwem, ponieważ uniemożliwią one działanie naszych systemów sądowniczych i mogą zostać użyte do ataku na już obowiązujące priorytety polityki ekologicznej, cele związane ze zmianami klimatycznymi i polityką energetyczną, ochronę konsumentów oraz zasady prawne Unii Europejskiej. Postanowienia te mogą również doprowadzić do wyłączenia niektórych rodzajów działalności spod przepisów REACH, które, jeśli już miałyby podlegać zmianom, to należałoby je wzmocnić.
Przez niemal 4000 lat koczowniczy pasterze stawiali czoła ekstremalnym warunkom panującym na Wyżynie Tybetańskiej. Przetrwali tylko dzięki swojej pomysłowości, wytrzymałości i nieustępliwości oraz przystosowaniu do warunków środowiska — dużych wysokości i ciężkich zim. Obecnie muszą zmierzyć się z najtrudniejszym ze wszystkich testem przetrwania — tylko w ciągu dwóch dekad, od 1995 do 2015, władze chińskie zarządziły przymusowe przesiedlenie ponad dwóch milionów tybetańskich nomadów.
Przez niemal 4000 lat koczowniczy pasterze stawiali czoła ekstremalnym warunkom panującym na Wyżynie Tybetańskiej. Przetrwali tylko dzięki swojej pomysłowości, wytrzymałości i nieustępliwości oraz przystosowaniu do warunków środowiska — dużych wysokości i ciężkich zim. Obecnie muszą zmierzyć się z najtrudniejszym ze wszystkich testem przetrwania — tylko w ciągu dwóch dekad, od 1995 do 2015, władze chińskie zarządziły przymusowe przesiedlenie ponad dwóch milionów tybetańskich nomadów.
Tak rozpoczyna się film Michaela Buckeya pod znamiennym tytułem “Od bycia nomadą do bycia nikim”, który przetłumaczyła w ramach kampanii “prawanomadow.org” Fundacja Inna Przestrzeń. Film i wystawa (z której zdjęcia ilustrują ten artykuł) udostępniane są w celach edukacyjnych — jesienią 2012 r. w kilkunastu miastach i miejscowościach w Polsce odbyły się pokazy oraz spotkania z młodzieżą.
Znikająca kultura
photo. International Campaign for Tibet
Problem nomadów pokazuje jak bardzo splecione są ze sobą polityka, środowisko, kultura i sposób życia. Wyobraź sobie, że twoja miejscowość została najechana przez obce wojsko, które zdecydowało, że wszystkie bogactwa naturalne — woda, minerały, surowce organiczne — będą wykorzystywane wyłącznie przez siły okupanta. Kluczowe zasoby zostaną wywiezione do obcych miast, a wszystko to będzie się odbywać w języku, którego nie rozumiesz. Brzmi jak fikcja? Tak właśnie dzieje się obecnie w Tybecie. Jednak znikają nie tylko tybetańskie zasoby, ale także kultura. Tybetańscy nomadowie, którzy od setek lat stanowili jedną z podstaw tybetańskiej gospodarki — wypasając jaki i kaszmirskie kozy — są obecnie celem przesiedleń. Na całym Płaskowyżu Tybetańskim setki tysięcy wędrownych pasterzy zmusza się do porzucenia tradycyjnego sposobu życia. Przesiedlenia oznaczają zagładę tybetańskiej kultury.
photo. International Campaign for Tibet
Około 40% tybetańskiej populacji to koczowniczy pasterze, nieustannie wędrujący w poszukiwaniu jak najlepszej trawy dla swych trzód, przy okazji zapewniając zwierzętom wystarczającą ilość ruchu. Łąk używa się wymiennie do wypasu jaków, owiec, kóz oraz koni.
Oficjalnie podawanym przez chińskie władze powodem realizacji tych projektów jest ochrona pastwisk przed zniszczeniem przez nadmierny wypas. Oznaczałoby to, że tybetańscy nomadowie i ich ukształtowany przez tysiące lat sposób współżycia z naturą szkodził środowisku Tybetu, w związku z czym muszą zostać przesiedleni, znaleźć nowy sposób na przeżycie, aby chiński rząd mógł skutecznie chronić zniszczone wcześniej własnymi działaniami środowisko. Jak się jednak okazuje, w rzeczywistości za kampanią przesiedleń i oferowania “nowego stylu życia” tybetańskim pasterzom przemawiają zupełnie inne argumenty. Tybetański koczownik, który uciekł do Indii ze względu na projekt przesiedleń, opowiada inną historię: Chiński rząd nie przesiedla nas, aby zachować pastwiska przed nadmiernym wypasem, jak twierdzą. Głównym powodem jest to, że coś wykopują z ziemi. Przywieźli w tym celu ciężkie maszyny, zatrudnili samych Chińczyków. Ewidentnie nie ufają nam na tyle, aby powierzyć taką pracę.
photo. Daniel Miller
Innymi słowy, chiński rząd był dotychczas dość skuteczny w prowadzeniu bez rozgłosu działalności górniczej w Tybecie, ukrywając ją pod hasłami “przesiedlania ludności nomadycznej i zagwarantowania równowagi na pastwiskach”. Jednak coraz częściej wychodzi na jaw, że Tybetańczycy coraz bardziej spychani są na margines, przypierani do muru, aby nie protestowali przeciwko działalności wydobywczej — niszczącej środowisko na ogromną skalę. Kilka z głośnych w ciągu ostatnich dwóch lat protestów — samospaleń, zostało dokonanych właśnie przez nomadów pozbawionych nadziei na przyszłość.
Według rządowego dokumentu “Opinii Rady Państwa na temat promocji i przyśpieszenia rozwoju na terenach pasterskich”, wydanego w sierpniu 2011 r., podstawowe działania związane z osiedlaniem nomadów mają zostać ukończone do 2015 r., a cały proces zakończony w 2020 r. Oznacza to wyrok śmierci wydany na tradycyjny styl życia ok. 2,5 miliona pasterzy, ich stada, zgromadzoną przez tysiące lat i przekazywaną z pokolenia na pokolenie wiedzę o gospodarowaniu zgodnym z otaczającą przyrodą, a tym samym na istotny element kultury materialnej Tybetu. Wydaje się, że w tym właśnie tkwi klucz do zrozumienia szalonego planu chińskich strategów: po poddaniu tybetańskich klasztorów całkowitej kontroli przez Partię Komunistyczną, przyszedł czas na “okiełznanie” ostatniego niezależnego fragmentu tybetańskiej tożsamości kulturowej, która pod wpływem chińskiej okupacji przekształciła się w świadomość i tożsamość narodową.
photo. International Campaign for Tibet
Czyimi rękoma dojdzie do rozmontowania kultury i tożsamości Tybetańczyków? Chińskie władze dostarczą jedynie narzędzi i zachęt ekonomicznych (np. w postaci pojedynczych dotacji czy rekompensat) do osiedlania się. Eksperci ostrzegają, że “nowe socjalistyczne wioski”, tworzone w celu przesiedlenia około 80% wiejskiej populacji Tybetu, mogą stać się źródłem “agresywnych i brutalnych” zachowań, a nie miejscem przynoszącym dobrobyt Tybetańczykom. Już teraz dokumenty nagrywane ukrytą kamerą w takich osiedlach pokazują społeczną degradację nowych mieszkańców. I to w czasie, gdy na świecie zaczyna się doceniać “rdzenną wiedzę” (indigenious knowledge) związaną z środowiskiem oraz gospodarowaniem na zachowanych jeszcze nielicznych obszarach, które ostały się mało przekształcone przez człowieka.
Przyroda jako zasoby
Chiny uczyniły z ochrony środowiska jeden z tematów strategicznych, zdając sobie sprawę z przeludnienia i ograniczenia zasobów jednej z najszybciej rozwijających się gospodarek świata. Problem polega na tym, że w Tybecie wszystkie działania poddane są nadrzędnemu celowi politycznemu, jakim jest “utrzymanie stabilności” lub “walka z separatyzmem” — czytaj: osłabianie tybetańskiej tożsamości narodowej i walka z wpływami Dalajlamy, pozostającego na uchodźstwie w Indiach duchowego przywódcy Tybetańczyków.
photo. Marcin Grajek
Od lat 80. Chiny ustanowiły wiele obszarów chronionej przyrody, często poprzez przesiedlenie lub pozbycie się Tybetańczyków, którzy zamieszkiwali te ziemie od pokoleń. Mówiąc językiem chińskich władz, obszary chronione pozwalają na “wprowadzanie mechanizmów społecznej kontroli, zarządzanie zasobami i wprowadzanie ekoturystyki”. Co ciekawe, wyznaczone granice obszarów chronionych mogą ulegać zmianie, w zależności od odkrywania nowych pokładów zasobów mineralnych. Tak było m.in. w przypadku Rezerwatu Źródeł Trzech Rzek, utworzonego w 2000 r. w celu ochrony źródeł Mekongu, Jangcy i Żółtej Rzeki. Granice rezerwatu zostały zmienione, aby umożliwić wydobycie złota w tym regionie.
Rezerwat Źródeł Trzech Rzek pozostaje jednym z najbardziej kontrowersyjnych projektów środowiskowych wdrażanych na Wyżynie Tybetańskiej. W związku z nim przesiedlono setki tysięcy nomadów, co doprowadziło do poważnych problemów społecznych. Jeden z nielicznych niezależnych zachodnich ekonomistów zajmujących się problematyką rozwoju w Tybecie, Andrew Fisher, wskazuje, że duża część protestów — samospaleń wydarzyła się właśnie na terenach dotkniętych przesiedleniami związanymi z tworzeniem rezerwatu. Według Roberta Barnetta z Uniwersytetu Columbia, jednego z czołowych ekspertów w zakresie praw człowieka w Tybecie, projekty przesiedleń są wdrażane siłą, poddane ścisłej kontroli, bez zagwarantowania jakichkolwiek konsultacji. Pomimo ścisłej kontroli związanej z przekazywaniem informacji z i do Tybetu oraz związanych z tym niebezpieczeństw (zdrada tajemnicy państwowej grozi więzieniem), docierają do nas coraz częściej informacje od mieszkańców Tybetu. Lobsang Monlam, tybetański mnich i aktywista napisał w liście przekazanym za granicę: Chińczycy eksploatują zasoby naturalne budując kopalnie, rządowi aparatczycy są wysyłani do tybetańskich wiosek i miasteczek, aby przemocą odbierać nam ziemię. To stało się niemal codziennością w niektórych odległych regionach Tybetu. Korzystając z różnych kruczków prawnych, zmieniają tożsamość Tybetańczyków na chińską, redukując ich status do ni to Tybetańczyka, ni to Chińczyka.
Regres nomadów
Podobne głosy, choć z oczywistych powodów na razie nieliczne, można także usłyszeć ze strony chińskich naukowców. Xia Liwei, badający wpływ przesiedleń w Golmud (tyb. Gormo), tak opisuje obecną sytuację: Pasterze są przywykli do przemieszczania się ze swoimi stadami, poszukiwania dobrej wody i trawy dla swoich stad, ale przesiedlenia zmieniły ich tryb życia: przestali być pasterzami /…/ oczekiwali komfortowego życia w mieście, pokładali dużą wiarę w lokalne władze. Ale nie spodziewali się, że nie tylko stracą oryginalny tryb życia, ale będą cierpieć z powodu, jak to się określa, “czterech problemów”: braku dostępu do mięsa, mleka, maślanej herbaty oraz opału. Ich standard życia generalnie uległ obniżeniu, a na pewno jest gorszy niż innych mieszkańców.
I tu dochodzimy do sedna problemu. W Tybecie koczownik nie był zawodem, który można zdobyć — koczownikiem należało się urodzić. Kolejne pokolenia nomadów przekazują sobie wiedzę i umiejętność obchodzenia się ze zwierzętami — leczenia ich, opiekowania się podczas mroźnych zim itd. Nomadzi dzięki zwierzętom mają wszystko, czego potrzebują — mleko, masło, ser, jogurt, mięso. Nadwyżki służą do wymiany z rolnikami za mąkę jęczmienną, podstawę wyżywienia mieszkańców Tybetu.
Koczownicy to dumni ludzie, kochający swoją wolność, a hodowla zwierząt i brak stałych domostw dawały im dużą niezależność zarówno od pogody, jak i od lokalnych władz, dzięki czemu zdobyli uznanie wśród tybetańskiej społeczności oraz wysoki status społeczny.
Przemieszczając się po olbrzymich przestrzeniach tybetańskich pastwisk poprzecinanych grzbietami gór, nie posiadając stałego adresu, byli trudni do ujarzmienia, zarówno w przeszłości przez lokalne władze, jak i obecnie przez chińskie. W porównaniu do osiadłych rolników, gospodarujących głównie w dolinach rzek, byli także dużo mniej zależni od kaprysów przyrody. Dość liczne stada wytrzymałych zwierząt pozwalają przetrwać najtrudniejsze zimy. Zbiory rolników uzależnione były od wody, słońca czy mrozu i gradu. Żyjąc w dużym rozproszeniu i często oddaleniu od miast, pasterze zachowali wiele swoich obyczajów i tradycji, które nie mieszczą się w rozpędzonej, zglobalizowanej chińskiej rzeczywistości.
Dla wielu tybetańskich pasterzy bycie nomadą jest pojęciem znacznie szerszym niż wędrowny tryb życia towarzyszący wypasowi zwierząt. Związany jest z miejscem, regionem zamieszkania, kulturą, historią, tożsamością, niezależnością itp. Wielu skuszonych rządową propagandą i zasiłkami godzi się na przeniesienie do nowych domostw, oczekując poprawy warunków życia, ale nie mogą przewidzieć degradacji, z której po pozbyciu się ziemi i stad nie ma już powrotu.
Przesiedlanie nomadów to żart — słyszymy w filmie o ginącym życiu nomadów. Chińskie władze obiecują najróżniejsze rzeczy — szpitale, szkoły, które nigdy jednak nie powstają. Nomadzi dostają jedynie puste cztery ściany, środki na pokrycie części wstępnych opłat i nikt się później nimi nie zajmuje. Wydają rządowe subwencje, a gdy skończą się pieniądze, nie mają z czego zapłacić rachunków. Wcześniej nie płacili za nic — ani za elektryczność, ani za jedzenie, ani za wodę. Pozbawieni środków do życia kończą oglądając w telewizji chińskie filmy akcji, upijając się i grając w bilard
Od początku okupacji Tybetańczycy byli ideologicznie przedstawiani jako “barbarzyńcy” lub “zacofani”, teraz coraz częściej stanowią atrakcję folklorystyczną, często specjalnie wspieraną przez władze cepeliadę na użytek przeważnie chińskich turystów.
Według Xia Liwei, chiński rządowy projekt przesiedleń nie tylko pozbawia nomadów “tradycyjnego sposobu życia” i tożsamości, ale także wytwarza syndrom uzależnienia. Coś, co kiedyś nomadowie mieli za darmo, to znaczy w zamian za ciężkie warunki życia i pracę związaną z wypasem stad, czyli ziemię, wodę i pożywienie — teraz muszą kupić za chińskie juany, które otrzymują z państwowego zasiłku lub prac degradujących ich dotychczasową pozycję społeczną.
Chińczycy nazywają ich “ekologicznymi migrantami” — tak jak określa się tych, których przesiedlono z powodu budowy tamy. Jednak bliższe prawdzie wydaje się określenie “wyrzutki” — z dużym prawdopodobieństwem skończą jako alkoholicy, prostytutki czy żebracy.
Degradacja pastwisk
O tym, jakie mogą być dalsze losy tybetańskich pastwisk, kiedy znikną z nich ich tradycyjni mieszkańcy i gospodarze, można się przekonać śledząc los kontrolowanej przez Chiny Mongolii Wewnętrznej, gdzie koczownicze pasterstwo istniało od wieków — nomadzi praktycznie wyginęli, a pastwiska zamieniły się w nieużytki. Złożyło się na to kilka czynników. W większości mongolscy nomadzi hodowali konie i wielbłądy, natomiast Chińczycy zdecydowali o zwiększeniu liczby kóz kaszmirskich w Mongolii, ze względu na ogromne profity, jakie przynosi sprzedawanie kaszmiru w Europie. Kozy te nie są jednak przyjazne pastwiskom, gdyż nie skubią trawy — one ją wyrywają. A ich ostre kopyta dziurawią powierzchnię gleby, doprowadzając do erozji. Degradacja traw została dopełniona przez osiedlenie się na zagarniętej ziemi mongolskich nomadów, co utorowało drogę napływowi chińskich osadników i kopalni, które skaziły środowisko. Osadnicy przekopali ziemie, żeby zasadzić warzywa. Raz poluzowana gleba została porwana przez ostre wiatry znad pustyni Gobi i cały region uległ erozji — ziemia zmieniła się w pył.
Podobna sytuacja ma miejsce na Płaskowyżu Tybetańskim, gdzie intensywny wyrąb lasów, prowadzony przez Chińczyków od czasu inwazji w 1950 r., zmniejszył zalesienie o 50%. Chińscy żołnierze i osadnicy doprowadzili pomiędzy 1960 a 1970 rokiem do wyginięcia prawie całej dzikiej przyrody Tybetu, zabijając zwierzęta na mięso lub dla sportu. Łąki, niegdyś obfitujące w gazele, antylopy, dzikie osły oraz inne stworzenia, teraz świecą pustką. Czy piecza nad pastwiskami powinna być powierzona temu samemu brutalnemu reżimowi, który dopuścił do tej ekologicznej katastrofy?
Intensywnej kampanii w Tybecie z niepokojem przygląda się diaspora tybetańska. Ochrona środowiska jest “oczkiem w głowie” Jego Świątobliwości Dalajlamy, duchowego przywódcy Tybetu. Niezmiennie powtarza on, że kwestie ekologiczne są jednym z głównych powodów, dla których świat powinien interesować się tym, co chińskie władze robią w Tybecie. Dalajlama na uchodźstwie w Indiach inicjuje szereg działań na rzecz ochrony przyrody. Również w niezależnym dzisiaj już od niego Tybetańskim Rządzie Emigracyjnym sprawnie działa Biuro ds. Środowiska. Jego szef, Tenzin Norbu, tak mówi o sytuacji i konsekwencjach wysiedleń nomadów: Z jednej strony Chińczycy obwiniają nomadów o degradację obszarów trawiastych. A ta degradacja ma miejsce tylko na skutek ich ogradzającej polityki. Bo jeśli otoczy się płotem duże stado, to automatycznie hodowla ulegnie pogorszeniu. Polityka ogradzania wpłynęła także na migrację antylop, poza tym przez tereny pasterskie przebiegają teraz linie kolejowe… Jakby na to nie spojrzeć, nomadzi są dla Chińczyków główną barierą w realizowaniu projektów rozwojowych, których tak naprawdę nie chcemy. Miliony ton węgla zalegają pod tymi pastwiskami. A więc z naukowego punktu widzenia tereny te są bardzo ważne dla utrzymania węglowej równowagi na całej Wyżynie Tybetańskiej. Jesteśmy zaskoczeni tym, że jak podaje aktualny raport UNDP (Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju) stopień pustynnienia Płaskowyżu Tybetańskiego wynosi ponad 2000 km² w skali roku. To naprawdę wysoki wskaźnik. Teraz, gdy przesiedla się nomadów, nie ma nikogo, kto zająłby się przywróceniem pastwisk. A wskaźnik pustynnienia będzie dalej wzrastał i w 2020 czy 2035 roku zobaczymy całe pastwiska przekształcone w pustynie. Co więcej, pustynnienie jest pogłębiane przez zmiany klimatyczne, globalne ocieplenie i pustynne burze, które nadchodzą z Pustyni Taklamakan i całej Mongolii. To ogromnie przyspiesza proces pustynnienia Tybetu. Ci nomadzi to jedyni ludzie, którzy mogą skutecznie odtworzyć pastwiska. A kiedy się ich stąd wysiedla, i, jakby tego było mało, ich miejsce zajmują spółki kopalniane, nie mamy żadnego oręża w walce z pustynnieniem.
Do 2020 roku, czyli ustanowionego przez chińskie władze terminu “ostatecznego rozwiązania” kwestii wędrujących po wyżynach Tybetu ostatnich nomadów, zostało niewiele czasu. Dlatego organizacje działające na rzecz Tybetu coraz głośniej podnoszą tę kwestię, apelując do polityków o wywarcie wpływu na rząd Chin w celu powstrzymania projektów przesiedleń. Po ich stronie staje coraz więcej ekspertów i naukowców, podkreślających, że to “eksperyment”, którego skutków do końca nie da się przewidzieć. Organizacje, aktywiści i politycy mogą korzystać z szerokiego wachlarza argumentów: praw człowieka, bezpieczeństwa ekologicznego, wpływu pustynnienia na globalne ocieplenie czy też zwykłej moralności. Sam Dalajlama określa obecną sytuację w Tybecie jako “kulturowe ludobójstwo”.
Naszym wyborem jest, czy zajmiemy w tej sprawie jakieś stanowisko oraz czy wpłyniemy na reprezentujących nas ludzi — polityków, parlamentarzystów, aby zrobili to samo.
PIOTRCYKOWSKI
Piotr Cykowski — koordynator Programu Tybetańskiego Fundacji Inna Przestrzeń: ratujTybet.org
W przygotowaniu tekstu korzystałem z ostatniego raportu Tibetan Center for Human Right and Democracy za rok 2012 tchrd.org. Dziękuję za współpracę Iwonie Bartoszcze.
Ekwadorski Sąd Najwyższy utrzymuje w mocy wyrok dla Chevronu. Jednocześnie nowojorski sędzia i Chevron łączą siły, by zastraszyć świadków i prawników poszkodowanych, i wytaczają im desperacki proces odwetowy.
Donald Moncayo demonstruje skażenie ropą w w pozostawionym przez Chevron dole z odpadami. photo.amazonwatch.org
Ekwadorski Sąd Najwyższy utrzymuje w mocy wyrok dla Chevronu. Jednocześnie nowojorski sędzia i Chevron łączą siły, by zastraszyć świadków i prawników poszkodowanych, i wytaczają im desperacki proces odwetowy.
Ekwadorski Sąd Najwyższy wydał długo oczekiwaną decyzję w sprawie 9 miliardowej kary za zatrucie środowiska dla korporacji Chevron, utrzymując w mocy i potwierdzając decyzję sądu niższej instancji. Decyzja sądu jest ostateczna.
W swojej liczącej 222 strony opinii sąd najwyższy potwierdził wcześniejszą decyzję sądu w Lago Agrio i sądu apelacyjnego o karze grzywny w wysokości 9 miliardów, lecz odrzucił dodatkowe 9 miliardów odszkodowania karnego nałożone poprzednio za brak przeprosin, uznając, że prawo ekwadorskie nie pozwala na takie postanowienie. Sąd najwyższy wyraził również ubolewanie dla powodów od 20 lat czekających na sprawiedliwość, przypisując winę za ten stan rzeczy w przeważającym stopniu taktykom grania na zwłokę stosowanym przez Chevron. Postanowienie to stanowi decyzję przełomową w dziedzinie społecznej odpowiedzialności biznesu.
“Jest to ogromny, bezprecedensowy triumf lokalnych i tubylczych społeczności w walce z jednym z największych światowych trucicieli środowiska,” powiedział Donald Moncayo z Amazon Defense Coalition, organizacji reprezentującej 30 000 ekwadorskich mieszkańców Amazonii i powodów, który zeznawał niedawno w sądzie w Nowym Jorku w trakcie odwetowego procesu wytoczonego przez Chevron prawnikom występującym w imieniu powodów w sprawie ekwadorskiej.
W tym samym czasie, w trakcie procesu w Nowym Jorku, sędzia Kaplan wielokrotnie pomagał Chevronowi w zastraszaniu i atakowaniu kluczowych świadków ekwadorskich i zespołu prawników broniący pozwanych.
Podczas sprawy sądowej wytoczonej na podstawie federalnej ustawy o wymuszeniach i zorganizowanych grupach przestępczych (Racketeer Influenced Corrupt Organizations Act — w skrócie RICO), Mocayo poddany został długiemu przesłuchaniu przez Chevron, po którym sędzia Kaplan nakazał mu przekazanie sądowi dysku twardego.
Obecny na rozprawie profesor etyki prawniczej z American University College of Law, Christopher Gowen, powiedział: “Obserwowanie amerykańskiego sędziego straszącego cudzoziemca sankcjami karnymi w amerykańskim sądzie bez umożliwienia mu kontaktu z prawnikiem, na podstawie bardzo wątpliwego nakazu sadowego, zaprzecza wszystkim wartościom na których opiera się nasz system sądowy”.
“Ekwadorski sa najwyższy rozważył wnikliwie każdy z zarzutów Chevrona, i wszystkie z nich kolejno odrzucił,” powiedział, rzecznik zespołu prawników reprezentujących mieszkańców Ekwadoru, Han Shan. “Podczas gdy sędzia Kaplan przychyla się do skarg korporacji, faktem jest, że została ona obciążona odpowiedzialnością przez sąd, i to sam Chevron walczył o to, by ten właśnie sąd rozpatrywał sprawę. Teraz ta decyzja została podtrzymana przez sąd najwyższego szczebla”.
“Byliśmy świadkami skandalicznego nadużycia władzy przez sprzyjającego Chevronowi sędziego Kaplana, przy niemal zupełnej nieobecności mediów głównego nurtu, które mogłyby to zrelacjonować,” powiedziała Atossa Soltani z Amazon Watch. “Może to zniechęcić świadków w innych sprawach dotyczących praw człowieka do podawania faktów i istotnych informacji, z powodu obaw o możliwe represje”.
Ekwadorczycy i ich zwolennicy zaapelowali o zakończenie odwetowej sprawy sadowej wytoczonej przez Chevron i toczącego się “sfałszowanego pokazowego procesu sądowego” przed sędzią Kaplanem, który otwarcie wyraża wrogość w stosunku do działań prawnych Ekwadorczyków domagających się usunięcia skutków skażenia środowiska. Sędzia Kaplan wyrażał się również wielokrotnie lekceważąco na temat ekwadorskiego systemu sadowego.
Chevron nie posiada obecnie w Ekwadorze żadnych aktywów, co zmusza poszkodowanych do podejmowania działań egzekucyjnych w innych krajach. Postępowania egzekucyjne toczą się w tej chwili w Brazylii, Argentynie i Kanadzie.
Texaco działało w Ekwadorze do roku 1992, w 2002 roku wchłonął je Chevron , przejmując wszystkie aktywa i zobowiązania poprzednika. Chevron przyznał się do wlania prawie 18 miliardów galonów toksycznych ścieków (1 galon = 3,785 litrów — przyp. tłum.) do rzek i strumieni, które stanowiły źródło wody pitnej i do mycia dla tysięcy ludzi, a także podstawę rybołówstwa. Przedsiębiorstwo porzuciło również setki niezabezpieczonych, otwartych szybów z odpadami, wypełnionych ropą, szlamem i chemikaliami używanymi przy wydobyciu ropy naftowej, na całym terenie niezamieszkałego regionu w puszczy tropikalnej. Liczne niezależne badania medyczne wykazały epidemię mających związek z ropą wad wrodzonych, zachorowań na raka oraz innych chorób.
Strona rolników z Żurawlowa na Zamojszczyźnie od kilku miesięcy blokujących poszukiwanie gazu łupkowego przez firmę Chevron w pobliżu ich miejscowości: Occupy Chevron (Poland)
Grupa Zielonych w Parlamencie Europejskim wraz z Navdanyą, organizacją indyjskiej aktywistki i naukowca, Vandany Shivy, utworzyła petycję w sprawie nowego wniosku legislacyjnego Komisji Europejskiej dotyczącego produkcji i komercjalizacji nasion. Wniosek ten został przedstawiony przez KE w maju i obecnie jest procesu legislacyjnego w Parlamencie Europejskim. Zieloni i Navdanya chcą zmobilizować obywateli, aby zażądali radykalnych zmian w proponowanym ustawodawstwie.
foto: Wikipedia
Grupa Zielonych w Parlamencie Europejskim wraz z Navdanyą, organizacją indyjskiej aktywistki i naukowca, Vandany Shivy, utworzyła petycję w sprawie nowego wniosku legislacyjnego Komisji Europejskiej dotyczącego produkcji i komercjalizacji nasion. Wniosek ten został przedstawiony przez KE w maju i obecnie jest procesu legislacyjnego w Parlamencie Europejskim. Zieloni i Navdanya chcą zmobilizować obywateli, aby zażądali radykalnych zmian w proponowanym ustawodawstwie. Czytaj dalej „Przyłącz się do Kampanii o Wolne Nasiona”
Amy Woodrow Arai opisuje kolejną falę zagarniania ziemi na cele przemysłu wydobywczego i jego dewastujące skutki dla planety.
Amy Woodrow Arai opisuje kolejną falę zagarniania ziemi na cele przemysłu wydobywczego i jego dewastujące skutki dla planety.
Lud Ogoni i ropa w delcie Nigru, społeczności indiańskie i piaski bitumiczne Alberty, społeczność zamieszkująca Appalachy i kopalnie odkrywkowe, południowoafrykański lud Venda i wydobycie węgla, miejscowa ludność i eksploatacja łupków w Dimock w USA, wreszcie Indianie w Kolumbii, Wenezueli, Peru, Boliwii i Brazylii wobec nowej gorączki złota w Amazonii — wszystkie te przypadki opisane w najnowszym raporcie Fundacji Gaia, zatytułowanym “Otwierając puszkę Pandory”, są tylko małym wycinkiem globalnej walki przeciwko coraz powszechniejszemu zawłaszczaniu ziemi przez kopalnie i przemysł wydobywczy. Opowieści tych grup pokazują agresywną i pełną przemocy tendencję. A sytuacja się zaostrza.
Fundacja Gaia współpracuje z globalną siecią społeczności rolniczych i tubylczych oraz organizacji na rzecz ochrony bioróżnorodności, ekosystemów i wzmocnienia lokalnej samorządności na całym świecie. W ostatnim czasie odnotowaliśmy zwiększoną liczbę doniesień, że ziemiom będącym pod opieką naszych partnerów zagraża przemysł wydobywczy. W związku z tym zamówiliśmy raport, który miał stworzyć mapę dzisiejszych globalnych trendów i ich wpływu na ziemię, jak również kwestii takich jak konsumpcja, popyt, eksploracja zasobów oraz rezerwy, jakie nam pozostały.
Odkryliśmy, że rozmiar, ekspansja i przyspieszenie wydobycia są dziś znacznie większe niż wielu z nas zdaje sobie sprawę. Nie mówimy już o fragmentarycznych obszarach zniszczenia i skażenia środowiska. Kolejne ziemie i społeczności, kolejne cenne ekosystemy i dziewicze terytoria, kolejne głębie ziemi i morza — wszystko to stanowi teraz obszar zainteresowania rozwijającego się przemysłu wydobywczego.
Przed oczami ścieli się nam szokujący, nowy dla nas obraz presji, jaką wywieramy na szybko kurczące się zasoby Ziemi. Ta żarłoczna ekspansja wydobycia węgla, ropy, gazu, metali i minerałów zanieczyszcza i zatruwa glebę, wodę i powietrze. Bardziej niż kiedykolwiek stanowi ona znaczące zagrożenie dla pierwotnych społeczności oraz dla rolników, systemów lokalnej produkcji żywności, dla lasów, bioróżnorodności oraz ekosystemów, przyspieszając również zmiany klimatu.
Rozmiar i zasięg rosnącego przez ostatnie 10 lat wydobycia jest oszałamiający. Na przykład wydobycie rud żelaza wzrosło o 180%, kobaltu o 165%, litu o 125%, a węgla o 44%. Środki na poszukiwanie złóż wrosły dziewięciokrotnie — z 2 mld dol. do 18 mld. Zakres prac poszukiwawczych także niezwykle wzrósł, co oznacza, że wielkie przyspieszenie w wydobyciu będzie trwać, jeśli koncesje będą nadal przydzielane tak chętnie jak obecnie.
Według Instytutu Informacji o Minerałach przeciętny urodzony dziś Amerykanin lub Amerykanka zużyje w ciągu swojego życia 1000 ton minerałów, metali i paliw — blisko 17 ton rocznie. UNEP (Program Środowiskowy ONZ) informuje, że jeśli sytuacja się nie zmieni, roczne wydobycie surowców do 2050 r. wzrośnie trzykrotnie. Jest to scenariusz, którego skutków Ziemia po prostu nie udźwignie. Popyt na metale i minerały rośnie, przyspieszony przez nawyki konsumpcyjne, które stoją u podstaw panującej kultury marnotrawstwa. Nieliczni z nas nie są jej częścią: być może czytasz ten artykuł na komputerze, który ma mniej niż kilka lat, albo masz telefon, którego kolejne modele czekają już w kolejce, zaprojektowane i gotowe do wprowadzenia na rynek. Cała ta konsumpcja czerpie z Ziemi, jej pól i zasobów społeczności, które z nich żyją.
Ale to w ostatnich czterech latach, jakie upłynęły od wybuchu kryzysu finansowego, byliśmy świadkami najbardziej gwałtownego zagarniania ziemi przez przemysł wydobywczy. Mamy do czynienia z trzema głównymi trendami, które to umożliwiły: kryzysem finansowym, faktem, że zużyliśmy najobfitsze złoża planety, oraz rozwojem nowych metod wydobywczych zdolnych sięgnąć ku trudniej dostępnym pokładom.
Kryzys finansowy, który rozpoczął się w 2008 r., skierował uwagę funduszy hedgingowych oraz emerytalnych na towary “namacalne”, co miało wynagrodzić straty i rozłożyć ryzyko. Zaczęły one więc operować na rynkach metali, minerałów, ropy, gazu oraz finansowych instrumentów pochodnych z nimi związanych, co spowodowało wzrost cen. Poluzowanie polityki pieniężnej oraz spory zastrzyk pieniężny w gospodarce światowej oznaczały, że biliony dolarów musiały gdzieś być ulokowane. Zachęceni przez rosnący popyt na surowce inwestorzy zaczęli masowo wydawać pieniądze na rynkach towarowych, przyczyniając się do wzrostu cen i tworząc nowe bodźce do zwiększenia wydobycia.
W tym czasie złoża o najlepszej jakości i zasobności zostały już zużyte. Światowy trend degradacji rud (tzn. zmniejszenia ilości minerałów, które można pozyskać ze skał) wymagał głębszego kopania, by wydobyć tę samą ilość metalów, minerałów i paliw kopalnych. Mówiąc wprost, skończył się czas tanich, łatwych do pozyskania surowców. Popyt stale rośnie, ale ograniczone zasoby szybko się wyczerpują. A to popycha korporacje do nasilenia poszukiwań, które są coraz droższe i bardziej energochłonne, oraz wprowadzania niszczących dla środowiska projektów kopalnianych.
Wyścig po ostatnie złoża napędza rozwój nowych technologii, które pozwalają eksploatować “ekstremalne źródła energii”, takie jak ropa z piasków bitumicznych czy złoża gazu łupkowego. Te nowe technologie poszerzają obszary wydobycia na naszej planecie, sięgając dna oceanów, Arktyki, będących ostoją bioróżnorodności głębin Amazonii oraz skraju obszarów zaludnionych. Mieszkańcy Balcombe w Sussex doświadczyli, że nawet okolice Londynu nie są bezpieczne od poszukiwań gazu łupkowego. Pęd do ostatnich zasobów surowców na Ziemi doprowadził prace poszukiwawcze na skraj planety i dalej. Absurdalność tej sytuacji oraz desperackiego przywiązania do dogmatu nieograniczonego wzrostu i ekspansji ujawnia się w ogromnych inwestycjach podejmowanych w celu rozwoju wydobycia pozaziemskiego — na asteroidach czy Księżycu.
Nie ma łatwych odpowiedzi. Zachęca się nas do stosowania rozwiązań “zielonej energii”, takich jak elektryczne samochody, panele słoneczne, turbiny wiatrowe, ale one także wymagają znaczącej ilości metali i minerałów, zwłaszcza metali ziem rzadkich. Wzrost użytkowania zielonych technologii może oznaczać jeszcze bardziej niszczące wydobycie, chyba że przemysł energii odnawialnej wkrótce to zmieni.
Należy dogłębnie przemyśleć to, jak konsumujemy, stworzyć zachęty do ponownego używania, recyklingu, produkcji towarów nadających się do odzysku oraz rozwinąć systemy, które będą wykorzystywać materiały bardziej wydajnie. Ale to nie wystarczy, by cofnąć nas znad krawędzi, konieczne są skoordynowane działania na rzecz ochrony środowiska i zdecydowana redukcja światowej konsumpcji.
Tak więc fakt otwarcia puszki Pandory powoduje alarm: zasady gry się zmieniły. Dzięki temu alarmowi coraz bardziej powszechny światowy ruch może skuteczniej nawoływać nas do tego, byśmy się obudzili i postawili życie ponad zyskiem. Wydobywcze szaleństwo prowadzi nasze globalne ekosystemy na krawędź przepaści. Społeczności, które obecnie opierają się temu szturmowi, stanowią skuteczny system immunologiczny Ziemi, chroniąc naszą planetę przed upadkiem. Globalna odpowiedź społeczności i zaangażowanych obywateli podpada, ogólnie rzecz biorąc, pod trzy kategorie:
Wezwanie do ustanowienia globalnego moratorium na wielkoskalowe wydobycie z nowych złóż oraz ich poszukiwanie. Da to nam szansę, byśmy użyli swej pomysłowości do tego, by znaleźć alternatywy i bardziej odpowiedzialnie użytkować cenne minerały, metale i paliwa.
Szacunek dla stref chronionych. Ma zapobiec temu, aby doraźne interesy komercyjne, zwłaszcza przemysłu wydobywczego, operowały we wrażliwych ekosystemach, miejscach o szczególnym znaczeniu ekologicznym, kulturowym i duchowym bądź też na demokratycznie wytyczonych obszarach takich jak tereny wpisane przez UNESCO ma listę dziedzictwa kulturowego ludzkości, w parkach narodowych i na terytoriach ludności tubylczej.
Uznanie prawa do sprzeciwu. Ochrona prawa społeczności do świadomej decyzji w kwestii rozwoju na ich terenach — bez jakichkolwiek nacisków i przemocy.
Tysiące społeczności na całej planecie stawiają opór nowej fali zagarniania ziemi przez przemysł wydobywczy i potrzebują naszego wsparcia. Chronią wspólnie integralność naszej Ziemi, systemu, który podtrzymuje na niej życie, tak by nasze dzieci również dostały swoją szansę.