Podobnie jak Thoreau, wyobrażam sobie, że większość ludzi wiedzie żywot w cichej desperacji. Stopień odcięcia od przyrody, od innych ludzi oraz w końcu od siebie samego musi przynosić zatrważające skutki w postaci pokładów cierpienia, które następnie są tłumione i znieczulane cywilizacyjnymi gadżetami i konsumpcyjnym rozpasaniem.
Podobnie jak Thoreau, wyobrażam sobie, że większość ludzi wiedzie żywot w cichej desperacji. Stopień odcięcia od przyrody, od innych ludzi oraz w końcu od siebie samego musi przynosić zatrważające skutki w postaci pokładów cierpienia, które następnie są tłumione i znieczulane cywilizacyjnymi gadżetami i konsumpcyjnym rozpasaniem.Czytaj dalej „Ryszard Kulik: Trzy poziomy wpływu”
Przesłanie wygłoszone przez Jego Świątobliwość Karmapę 7 kwietnia 2015 roku na Uniwersytecie Yale z okazji przyznania mu przez tę uczelnię specjalnego wyróżnienia — Chubb Fellowship — głównie w uznaniu Jego wielkiego zaangażowania w ochronę środowiska regionu Himalajów.
Przesłanie wygłoszone przez Jego Świątobliwość Karmapę 7 kwietnia 2015 roku na Uniwersytecie Yale z okazji przyznania mu przez tę uczelnię specjalnego wyróżnienia — Chubb Fellowship — głównie w uznaniu Jego wielkiego zaangażowania w ochronę środowiska regionu Himalajów. Pytania uzupełniające zadawali: profesor Andrew Quintman i profesor Maria Valentaker z Wydziału Studiów Religijnych.Czytaj dalej „J.Ś. Karmapa: Współczucie w działaniu: buddyzm i ochrona środowiska”
Alan Senauke: W okresie przygotowań do wyborów w Birmie, Jack Kornfield i ja pracowaliśmy nad listem do Obamy i Clintona. Podpisało go około 150 nauczycieli buddyjskich. Oczywiście nic ich to nie kosztowało, ale przynajmniej podjęliśmy małe, symboliczne działanie. Wyraziliśmy nasze stanowisko. Zasadniczo prosiliśmy, żeby nie uznali tych wyborów za legalne, oraz, aby zaapelowali o uwolnienie więźniów politycznych, co też zrobili. Było dla mnie zadziwiające, jak szybko ludzie zareagowali. Zmiana klimatu, rzecz jasna, nie jest kwestią typową. Zajmując właściwe stanowisko w sprawie państwowych represji w Birmie, tak naprawdę niczym nie ryzykujesz. Zajęcie stanowiska w kwestii zmiany klimatu — jeśli naprawdę dobrze to przemyślisz — oznacza rezygnację z pewnych rodzajów przywilejów, które możesz utożsamiać z jakością życia. Może to wiązać się z koniecznością podjęcia trudnych wyborów.
Buddyzm zaangażowany i buddyzm zaangażowany społecznie, rozpoznaje konieczność ciągłego dostosowywania nauk Buddy do warunków społecznych. Buddyzm czasów Buddy był doskonale dostrojony do ówczesnego społeczeństwa i dostarczał lekarstwa społeczeństwu, które go otaczało. Podobnie było z buddyzmem chińskim i japońskim. W zakresie w jakim były to religie zorganizowane, prawie zawsze pojawiały się aspekty problematyczne.Czytaj dalej „Hozan Alan Senauke: Nie budzimy się sami”
Współczesny kryzys ekologiczny zakorzeniony jest w ludzkiej motywacji i zachowaniu. Napędza go zwiększająca się nieustannie konsumpcja, wiara w to, że większa ilość dóbr materialnych doprowadzi do większego szczęścia, oraz brak świadomości konsekwencji naszych działań. Nie wystarczą rozwiązania technologiczne. Spowodowany przez nas kryzys ekologiczny wymaga reakcji opartej na moralności i etyce. Jest niezwykle ważne, abyśmy zajmując się przyczynami i skutkami kryzysu ekologicznego oparli się na zbiorowej mądrości tradycji buddyjskich i wpływie moralnym przywódców i instytucji buddyjskich.
Z Pierwszego Zjazdu Założycielskiego, wrzesień 2013
W dniach 9–12 września 2013 roku w Delhi odbyło się Pierwsze Konklawe Założycielskie Członków Międzynarodowej Konfederacji Buddyjskiej (International Buddhist Confederation — w skrócie: IBC). W spotkaniu wzięli udział znani i doświadczeni mówcy, którzy wypowiadali się na tematy ważne dla społeczności buddyjskiej, jak również omawiali kwestie o kluczowym znaczeniu dla całej ludzkości.
Uczestnicy spotkania wysłuchali niezwykle mocnych przesłań od naukowców, decydentów i przywódców religijnych na temat potrzeby wspólnej odpowiedzi Buddystów na globalny kryzys ekologiczny, oraz sposobu w jaki współpraca pomiędzy politykami, naukowcami i środowiskiem buddyjskim zaowocować może znaczącą zmianą. Kryzys ekologiczny został przedstawiony jako najbardziej pilny problem moralny naszych czasów, i odbyła się długa, poruszającą te zagadnienia dyskusja, którą poprowadził J.Ś. Gyalwang Karmapa, Ogyen Thinley Dorje. W podobnym duchu odbyła się również poważna dyskusja na temat zaangażowania buddystów w wywieranie nacisku na instytucje międzynarodowe i rządy w sprawach takich, jak rozwiązywanie konfliktów, ekologia, kwestie społeczne oraz relacje pomiędzy różnymi tradycjami religijnymi.
Deklaracja Celów
Współczesny kryzys ekologiczny zakorzeniony jest w ludzkiej motywacji i zachowaniu. Napędza go zwiększająca się nieustannie konsumpcja, wiara w to, że większa ilość dóbr materialnych doprowadzi do większego szczęścia, oraz brak świadomości konsekwencji naszych działań. Nie wystarczą rozwiązania technologiczne. Spowodowany przez nas kryzys ekologiczny wymaga reakcji opartej na moralności i etyce. Jest niezwykle ważne, abyśmy zajmując się przyczynami i skutkami kryzysu ekologicznego oparli się na zbiorowej mądrości tradycji buddyjskichi wpływie moralnym przywódców i instytucji buddyjskich.
Buddyjskie zrozumienie i nauki o cierpieniu i szczęściu, przyczynowości, współzależności i współczuciu mogą przyczynić się do indywidualnych i kolektywnych zmian niezbędnych dla radzenia sobie z kryzysem klimatycznym. Zwiększanie ilości dóbr materialnych, wzrost gospodarczy i coraz wyższy poziom konsumpcji uważane są za gospodarcze wskaźniki postępu ludzkości, lecz po zaspokojeniu podstawowych potrzeb, zwiększenie konsumpcji nie prowadzi do większego poczucia szczęścia czy dobrego samopoczucia. W istocie, wewnętrzny przymus coraz większej i większej konsumpcji jest wyrazem pożądania, podstawowej przyczyny cierpienia. Pomaganie ludziom w rozwijaniu świadomości przyczynowości i konsekwencji ich działań ma kluczowe znaczenie dla ograniczenia naszego negatywnego wpływu na środowisko.
Na nauczycielach buddyjskich spoczywa odpowiedzialność nie tylko za nauczanie, lecz również za przewodzenie innym poprzez osobistą zmianę i praktyczne działania. Musimy zmienić swoje oczekiwania i styl życia, aby zmniejszyć nasz wpływ na środowisko naturalne. Świadomość ekologiczna i odpowiedzialność ekologiczna muszą być uważane za formę praktyki buddyjskiej. Przywódcy buddyjscy mogą tworzyć modlitwy i sadhany w celu włączenia ekologicznej kontemplacji i ekologicznego działania w codzienną buddyjską praktykę swoich uczniów. Buddyjscy nauczyciele i instytucje powinni własną postawą stanowić przykład, aby prowadzić i inspirować innych.
Rekomendacje
Międzynarodowa Konfederacja Buddyjska powinna ustanowić strukturę, która zajmowała się będzie kwestiami ekologicznymi. Może to być Stały Komitet ds. Środowiska lub Międzynarodowa Buddyjska Rada Ekologiczna. Powinny one:
1.Wydać oświadczenie w sprawie zmiany klimatu, popierające rozwój energii odnawialnej, zachęcające buddystów do rezygnacji z paliw kopalnych i promujące ekologicznie zrównoważony styl życia, jako formę praktyki buddyjskiej.
2. Połączyć buddystów zajmujących się kwestiami ekologicznymi, tak, by mogli oni wypracować wspólne stanowisko. Koordynować wymianę on-line i konferencję na temat Buddyzmu i Ekologii.
3. Określić kwestie priorytetowe i wypracować strategie lub stanowiska dotyczące każdej z tych kwestii.
4. Stworzyć materiały szkoleniowe dla buddyjskich liderów aktywizmu ekologicznego, które powinny być napisane prostym, łatwym do przetłumaczenia językiem, zrozumiałym dla ludzi bez przygotowania naukowego.
5. Uzupełniać i wspomagać prace w krajach członkowskich, kompilować materiały źródłowe i analizy przypadków, najlepsze praktyki i inicjatywy instytucji członkowskich oraz informacje te szeroko rozpowszechniać.
6. Ocenić wpływ na środowisko współczesnych rytuałów buddyjskich i zaproponować alternatywy dla rytuałów i praktyk wpływających nań negatywnie.
7. Pomóc Zarządowi i Sekretariatowi IBC w takim zorganizowaniu bieżącej działalności i przyszłych konferencji i spotkań, aby odbywały się one w sposób ekologicznie odpowiedzialny.
8. Pomóc Komitetowi ds. Zachowania Dziedzictwa i Rozwoju w zintegrowaniu najlepszych praktyk ekologicznych z przyszłymi planami dotyczącymi świętych miejsc i pielgrzymek.
Amy Woodrow Arai opisuje kolejną falę zagarniania ziemi na cele przemysłu wydobywczego i jego dewastujące skutki dla planety.
Amy Woodrow Arai opisuje kolejną falę zagarniania ziemi na cele przemysłu wydobywczego i jego dewastujące skutki dla planety.
Lud Ogoni i ropa w delcie Nigru, społeczności indiańskie i piaski bitumiczne Alberty, społeczność zamieszkująca Appalachy i kopalnie odkrywkowe, południowoafrykański lud Venda i wydobycie węgla, miejscowa ludność i eksploatacja łupków w Dimock w USA, wreszcie Indianie w Kolumbii, Wenezueli, Peru, Boliwii i Brazylii wobec nowej gorączki złota w Amazonii — wszystkie te przypadki opisane w najnowszym raporcie Fundacji Gaia, zatytułowanym “Otwierając puszkę Pandory”, są tylko małym wycinkiem globalnej walki przeciwko coraz powszechniejszemu zawłaszczaniu ziemi przez kopalnie i przemysł wydobywczy. Opowieści tych grup pokazują agresywną i pełną przemocy tendencję. A sytuacja się zaostrza.
Fundacja Gaia współpracuje z globalną siecią społeczności rolniczych i tubylczych oraz organizacji na rzecz ochrony bioróżnorodności, ekosystemów i wzmocnienia lokalnej samorządności na całym świecie. W ostatnim czasie odnotowaliśmy zwiększoną liczbę doniesień, że ziemiom będącym pod opieką naszych partnerów zagraża przemysł wydobywczy. W związku z tym zamówiliśmy raport, który miał stworzyć mapę dzisiejszych globalnych trendów i ich wpływu na ziemię, jak również kwestii takich jak konsumpcja, popyt, eksploracja zasobów oraz rezerwy, jakie nam pozostały.
Odkryliśmy, że rozmiar, ekspansja i przyspieszenie wydobycia są dziś znacznie większe niż wielu z nas zdaje sobie sprawę. Nie mówimy już o fragmentarycznych obszarach zniszczenia i skażenia środowiska. Kolejne ziemie i społeczności, kolejne cenne ekosystemy i dziewicze terytoria, kolejne głębie ziemi i morza — wszystko to stanowi teraz obszar zainteresowania rozwijającego się przemysłu wydobywczego.
Przed oczami ścieli się nam szokujący, nowy dla nas obraz presji, jaką wywieramy na szybko kurczące się zasoby Ziemi. Ta żarłoczna ekspansja wydobycia węgla, ropy, gazu, metali i minerałów zanieczyszcza i zatruwa glebę, wodę i powietrze. Bardziej niż kiedykolwiek stanowi ona znaczące zagrożenie dla pierwotnych społeczności oraz dla rolników, systemów lokalnej produkcji żywności, dla lasów, bioróżnorodności oraz ekosystemów, przyspieszając również zmiany klimatu.
Rozmiar i zasięg rosnącego przez ostatnie 10 lat wydobycia jest oszałamiający. Na przykład wydobycie rud żelaza wzrosło o 180%, kobaltu o 165%, litu o 125%, a węgla o 44%. Środki na poszukiwanie złóż wrosły dziewięciokrotnie — z 2 mld dol. do 18 mld. Zakres prac poszukiwawczych także niezwykle wzrósł, co oznacza, że wielkie przyspieszenie w wydobyciu będzie trwać, jeśli koncesje będą nadal przydzielane tak chętnie jak obecnie.
Według Instytutu Informacji o Minerałach przeciętny urodzony dziś Amerykanin lub Amerykanka zużyje w ciągu swojego życia 1000 ton minerałów, metali i paliw — blisko 17 ton rocznie. UNEP (Program Środowiskowy ONZ) informuje, że jeśli sytuacja się nie zmieni, roczne wydobycie surowców do 2050 r. wzrośnie trzykrotnie. Jest to scenariusz, którego skutków Ziemia po prostu nie udźwignie. Popyt na metale i minerały rośnie, przyspieszony przez nawyki konsumpcyjne, które stoją u podstaw panującej kultury marnotrawstwa. Nieliczni z nas nie są jej częścią: być może czytasz ten artykuł na komputerze, który ma mniej niż kilka lat, albo masz telefon, którego kolejne modele czekają już w kolejce, zaprojektowane i gotowe do wprowadzenia na rynek. Cała ta konsumpcja czerpie z Ziemi, jej pól i zasobów społeczności, które z nich żyją.
Ale to w ostatnich czterech latach, jakie upłynęły od wybuchu kryzysu finansowego, byliśmy świadkami najbardziej gwałtownego zagarniania ziemi przez przemysł wydobywczy. Mamy do czynienia z trzema głównymi trendami, które to umożliwiły: kryzysem finansowym, faktem, że zużyliśmy najobfitsze złoża planety, oraz rozwojem nowych metod wydobywczych zdolnych sięgnąć ku trudniej dostępnym pokładom.
Kryzys finansowy, który rozpoczął się w 2008 r., skierował uwagę funduszy hedgingowych oraz emerytalnych na towary “namacalne”, co miało wynagrodzić straty i rozłożyć ryzyko. Zaczęły one więc operować na rynkach metali, minerałów, ropy, gazu oraz finansowych instrumentów pochodnych z nimi związanych, co spowodowało wzrost cen. Poluzowanie polityki pieniężnej oraz spory zastrzyk pieniężny w gospodarce światowej oznaczały, że biliony dolarów musiały gdzieś być ulokowane. Zachęceni przez rosnący popyt na surowce inwestorzy zaczęli masowo wydawać pieniądze na rynkach towarowych, przyczyniając się do wzrostu cen i tworząc nowe bodźce do zwiększenia wydobycia.
W tym czasie złoża o najlepszej jakości i zasobności zostały już zużyte. Światowy trend degradacji rud (tzn. zmniejszenia ilości minerałów, które można pozyskać ze skał) wymagał głębszego kopania, by wydobyć tę samą ilość metalów, minerałów i paliw kopalnych. Mówiąc wprost, skończył się czas tanich, łatwych do pozyskania surowców. Popyt stale rośnie, ale ograniczone zasoby szybko się wyczerpują. A to popycha korporacje do nasilenia poszukiwań, które są coraz droższe i bardziej energochłonne, oraz wprowadzania niszczących dla środowiska projektów kopalnianych.
Wyścig po ostatnie złoża napędza rozwój nowych technologii, które pozwalają eksploatować “ekstremalne źródła energii”, takie jak ropa z piasków bitumicznych czy złoża gazu łupkowego. Te nowe technologie poszerzają obszary wydobycia na naszej planecie, sięgając dna oceanów, Arktyki, będących ostoją bioróżnorodności głębin Amazonii oraz skraju obszarów zaludnionych. Mieszkańcy Balcombe w Sussex doświadczyli, że nawet okolice Londynu nie są bezpieczne od poszukiwań gazu łupkowego. Pęd do ostatnich zasobów surowców na Ziemi doprowadził prace poszukiwawcze na skraj planety i dalej. Absurdalność tej sytuacji oraz desperackiego przywiązania do dogmatu nieograniczonego wzrostu i ekspansji ujawnia się w ogromnych inwestycjach podejmowanych w celu rozwoju wydobycia pozaziemskiego — na asteroidach czy Księżycu.
Nie ma łatwych odpowiedzi. Zachęca się nas do stosowania rozwiązań “zielonej energii”, takich jak elektryczne samochody, panele słoneczne, turbiny wiatrowe, ale one także wymagają znaczącej ilości metali i minerałów, zwłaszcza metali ziem rzadkich. Wzrost użytkowania zielonych technologii może oznaczać jeszcze bardziej niszczące wydobycie, chyba że przemysł energii odnawialnej wkrótce to zmieni.
Należy dogłębnie przemyśleć to, jak konsumujemy, stworzyć zachęty do ponownego używania, recyklingu, produkcji towarów nadających się do odzysku oraz rozwinąć systemy, które będą wykorzystywać materiały bardziej wydajnie. Ale to nie wystarczy, by cofnąć nas znad krawędzi, konieczne są skoordynowane działania na rzecz ochrony środowiska i zdecydowana redukcja światowej konsumpcji.
Tak więc fakt otwarcia puszki Pandory powoduje alarm: zasady gry się zmieniły. Dzięki temu alarmowi coraz bardziej powszechny światowy ruch może skuteczniej nawoływać nas do tego, byśmy się obudzili i postawili życie ponad zyskiem. Wydobywcze szaleństwo prowadzi nasze globalne ekosystemy na krawędź przepaści. Społeczności, które obecnie opierają się temu szturmowi, stanowią skuteczny system immunologiczny Ziemi, chroniąc naszą planetę przed upadkiem. Globalna odpowiedź społeczności i zaangażowanych obywateli podpada, ogólnie rzecz biorąc, pod trzy kategorie:
Wezwanie do ustanowienia globalnego moratorium na wielkoskalowe wydobycie z nowych złóż oraz ich poszukiwanie. Da to nam szansę, byśmy użyli swej pomysłowości do tego, by znaleźć alternatywy i bardziej odpowiedzialnie użytkować cenne minerały, metale i paliwa.
Szacunek dla stref chronionych. Ma zapobiec temu, aby doraźne interesy komercyjne, zwłaszcza przemysłu wydobywczego, operowały we wrażliwych ekosystemach, miejscach o szczególnym znaczeniu ekologicznym, kulturowym i duchowym bądź też na demokratycznie wytyczonych obszarach takich jak tereny wpisane przez UNESCO ma listę dziedzictwa kulturowego ludzkości, w parkach narodowych i na terytoriach ludności tubylczej.
Uznanie prawa do sprzeciwu. Ochrona prawa społeczności do świadomej decyzji w kwestii rozwoju na ich terenach — bez jakichkolwiek nacisków i przemocy.
Tysiące społeczności na całej planecie stawiają opór nowej fali zagarniania ziemi przez przemysł wydobywczy i potrzebują naszego wsparcia. Chronią wspólnie integralność naszej Ziemi, systemu, który podtrzymuje na niej życie, tak by nasze dzieci również dostały swoją szansę.
W Kazaniu o Ogniu Budda mówi, że sposobem na uwolnienie się od ognia pożerającego nasz świat, jest wygaszenie go w miejscu w którym powstaje. Oznacza to, wygaszenie go w umyśle poprzez dyscyplinę uważności, jasnego zrozumienia i wglądu medytacyjnego. Jednakże ze względu na globalny zasięg chciwości, nienawiści i iluzji, a także ich rozmiary i ucieleśnienie systemowe, zadanie ugaszenia płomieni wymaga podejścia szerszego od tego, wyrażonego w tekstach przeznaczonych dla społeczności mnichów, którzy wyrzekli się świata.
W Kazaniu o Ogniu Budda mówi, że sposobem na uwolnienie się od ognia pożerającego nasz świat, jest wygaszenie go w miejscu w którym powstaje. Oznacza to, wygaszenie go w umyśle poprzez dyscyplinę uważności, jasnego zrozumienia i wglądu medytacyjnego. Jednakże ze względu na globalny zasięg chciwości, nienawiści i iluzji, a także ich rozmiary i ucieleśnienie systemowe, zadanie ugaszenia płomieni wymaga podejścia szerszego od tego, wyrażonego w tekstach przeznaczonych dla społeczności mnichów, którzy wyrzekli się świata.
Kazanie o Ogniu (Samyuatta Nikaya 35:28) jest jedną z najpotężniejszych manifestacji prawdy duchowej, jakie kiedykolwiek wypowiedziano. Była to jedna z pierwszych mów Buddy i wygłoszona została do tysiąca mnichów, którzy byli poprzednio ascetami oddanymi kultowi ognia. Pomimo, że miało to miejsce ponad dwa tysiące lat przed powstaniem korporacyjnego kapitalizmu i nowoczesnych technologii wojennych, wykład ten okazał się proroczy w swojej diagnozie kondycji ludzkiej.
Budda rozpoczyna od dosadnego stwierdzenia, że wszystko płonie. A następnie przechodzi od razu do sedna sprawy: świat płonie płomieniami chciwości, nienawiści i złudzeń. Od zarania historii te wrodzone popędy umysłu były podstawową przyczyną całej ludzkiej niedoli, lecz dzisiaj zamieniły się w prawdziwą pożogę. W dzisiejszej globalnej społeczności istnieją one nie tylko w umysłach poszczególnych jednostek, lecz także jako siły kształtujące i upełnomocniające ogromne systemy społeczne rozpościerające się na całej ziemi. Ogarniają one wszystkie aspekty naszego życia, i uchronienie się przed ich płomieniami stało się prawie niemożliwe.
Moim zdaniem, przejawem chciwości, który powinien nas najbardziej niepokoić, nie jest zwykłe pożądania przyjemności zmysłowych, lecz żądza władzy i dominacji. To ten rodzaj chciwości leży u podłoża oszustw finansowych i korporacyjnego imperializmu. To jest chciwość, która wprawia w ruch gargantuiczną gospodarkę, która pożera zmniejszające się stale zapasy paliw kopalnych, minerałów i lasów. To jest chciwość, która sprawia, że stajemy się ślepi na los przyszłych pokoleń — w naszej pogoni za zyskami i szybkim zaspokojeniem, jesteśmy gotowi zostawić im zadanie odnowienia zniszczonej planety.
W dzisiejszych czasach nienawiść nadal staje się przyczyną wojen, przemocy oraz konfliktów rasowych i etnicznych, lecz jej najpoważniejszym przejawem jest obojętność — skłonność do zamykania naszych serc na tych, których nie znamy i redukowanie ich do gołych statystyk.
Nienawiść kwitnie pod przykrywką strachu i podejrzliwości, etykiet “cudzoziemca” i “outsidera”. Iluzja oznacza nie tylko ignorancję i niewłaściwe poglądy, lecz również rozproszenie, które jest nieustannie narzucane nam przez kulturę komercyjną, żywiącą się nowością i gwałtowną zmianą. Pod jej wpływem, przepełnieni niepokojem, bezustannie poszukujemy czegoś nowego i innego. Często, zamiast postarać się zgłębić fakty, dla własnej wygody pozwalamy dać się oszukać. Na przykład, podczas gdy klimatolodzy mówią nam, że globalne ocieplenie jest czymś realnym i powinniśmy zmienić sposób naszego działania, radiowi demagodzy i polityczni pismacy wyśmiewają ich ostrzeżenia, prowadząc naiwnych do iluzorycznego różanego ogrodu. Zaczynamy już doświadczać konsekwencji tego zaprzeczania, nie tylko w postaci niezwykłych wydarzeń pogodowych i zmniejszenia bioróżnorodności, lecz również kurczących się zasobów żywności, co zagraża życiu milionów ludzi.
W Kazaniu o Ogniu Budda mówi, że sposobem na uwolnienie się od ognia pożerającego nasz świat, jest wygaszenie go w miejscu w którym powstaje. Oznacza to, wygaszenie go w umyśle poprzez dyscyplinę uważności, jasnego zrozumienia i wglądu medytacyjnego. Jednakże ze względu na globalny zasięg chciwości, nienawiści i iluzji, a także ich rozmiary i ucieleśnienie systemowe, zadanie ugaszenia płomieni wymaga podejścia szerszego od tego, wyrażonego w tekstach przeznaczonych dla społeczności mnichów, którzy wyrzekli się świata.
Życie ludzkie może być dzisiaj postrzegane, jako poruszanie się po dwóch wzajemnie splecionych trajektoriach. Jedną z nich jest trajektoria moralności, a drugą trajektoria zrównoważonego rozwoju. Ta pierwsza jest obecnie napędzana żądzą zysku i władzy, co powoduje gwałtowne zużywanie ograniczonych zasobów planety i zanieczyszczanie jej toksycznymi odpadami. Drugą wprawia w ruch powiększająca się populacja, która w połowie wieku ma osiągnąć 9 miliardów. Co więcej zwiększające się standardy życia w krajach rozwijających się skutkują coraz większa presją na naszą planetę, aby zapewniła zasoby dla spełnienia oczekiwań ich świeżo wzbogaconych klas średnich. Jeśli te dwie tendencje będą kontynuować swoją podróż po tych samych krzywych, w niedalekiej przyszłości ich trajektorie prawdopodobnie przetną się, obciążając zdolność ziemi do odnawiania zasobów aż do punktu krytycznego.
Uważam, że rozwój i dobro ludzkości wymagają od nas zagięcia obu tych trajektorii, i jest to zadanie niemożliwe do wykonania jedynie osobistym wysiłkiem. Trajektoria moralna musi zostać wygięta w kierunku większej sprawiedliwości społecznej i gospodarczej. Trajektoria zrównoważonego rozwoju musi zostać wygięta w kierunku przeciwnym od niepohamowanego wzrostu, w stronę zasady wystarczalności. Nasze działania powinny wypływać z tych samych podstawowych zasad wyrażonych w Kazaniu o Ogniu, lecz jednocześnie odpowiadać rozmiarom naszego globalnego kryzysu. Aby przetrwać, wszyscy musimy stać się strażakami — globalną strażą pożarną, pracującą wspólnie nad zmniejszeniem ponadnarodowych płomieni chciwości, nienawiści i iluzji.
Dla realizacji takiego projektu, konieczne jest ponowne przeanalizowanie założeń leżących u podłoża dominującego modelu gospodarczego, nastawionego na realizację niemożliwego do osiągnięcia ideału ciągłego wzrostu. Zamiast tego musimy sprawić, aby nasze instytucje społeczne stały się bardziej sprawiedliwe, abyśmy byli w stanie zapewnić każdemu środki pozwalające na godziwe życie. Nasza koncepcja dobrego życia powinna podkreślać zadowolenie, szczodrość i współczucie, zamiast nieograniczonej produkcji i konsumpcji. Musimy nauczyć się postrzegać świat naturalny, jako nasz dom, nasz system podtrzymujący życie, a nie jedynie, jako źródło surowców dla produkcji energii i przemysłu.
Praca Buddhist Global Relief stanowi mały krok w tym kierunku. Zaczynając od założenia, że “głód jest najgorszą chorobą,” a “dar żywności, jest darem życia,” próbujemy sprawić, by ludzie na całym świecie mogli mieć dostęp do wystarczających ilości zdrowej i pożywnej żywności. Poprzez edukację i praktyczne szkolenia chcemy dać kobietom i dziewczętom szansę na lepsze życie. Staramy się pomagać biednym wydobyć się z ubóstwa, a tym, którzy dysponują środkami, stworzyć sposobność do praktycznego zastosowania współczucia i hojności. Zainspirowani buddyjskimi ideałami miłującej dobroci i współczucia, dążymy do stworzenia systemu społecznego, który ucieleśnia sprawiedliwość i równość dla wszystkich oraz normy etyczne wyrażające troskę o najbardziej potrzebujących.
Czcigodny Bhikkhu Bodhi jest wybitnym amerykańskim mnichem i uczonym szkoły Theravady, pierwszym tłumaczem wielu oryginalnych tekstów Buddy, takich jak the Samyutta, Majjhima i Anguttara Nikayas. Jest założycielemBuddhist Global Relief i współautorem Buddyjskiej Deklaracji w Sprawie Zmian Klimatu.Ten esej jest częściowo adaptacją jego artykułu Reflections on The Fire Sermon (Parabola, Spring 2012) Można go przeczytać w całości tutaj.
Nasze poczucie fiksacji na rzeczach zewnętrznych narasta, wydaje się nam, że poradzimy sobie w ten sposób z problemami, których przyczyna znajduje się tak naprawdę wewnątrz naszych umysłów. Jak powiedział Budda, jest to jak picie słonej wody, by zaspokoić pragnienie. W rezultacie chce nam się tylko jeszcze bardziej pić.
Sposób w jaki zachowujemy się w naszej kulturze konsumpcyjnej, zwiększył nasze poczucie niezadowolenia i pożądanie bardziej niż kiedykolwiek przedtem, a co za tym idzie pogłębił poczucie braku szczęścia. Teraz potrzebne jest nam coś przeciwnego — zmniejszenie liczby lub pozbycie się rzeczy, które nie są nam koniecznie potrzebne, i skupienie się na naszych podstawowych potrzebach. To właśnie powinniśmy zrobić.
Chciałbym skorzystać z tej okazji, aby wypowiedzieć głośno swoje myśli i wyrazić uczucia dotyczące tego w jaki sposób możemy zająć się wyzwaniami, w obliczu których stoi dzisiaj świat. Mam na myśli trudności ekologiczne doświadczane przez nas w ciągu ostatniej dekady, w tym globalne ocieplenie — wszystkie z nich będące skutkiem kultury kapitalistycznej i nagromadzenia odpadów wyprodukowanych przez przemysł przez ostatnich 50 lat.
W szczególności, mamy zużycie paliw kopalnych i jego wpływ na atmosferę, topnienie pokrywy lodowej i podnoszenie się poziomu morza, i konsekwencje dla klimatu, które powodują tak wiele klęsk żywiołowych.
Sytuacja w ogóle się nie poprawia i jak twierdzą naukowcy, jeśli nie zaczniemy działać, będzie się pogarszać coraz bardziej. Mówi się o tym na całym świecie, zwiększa się liczba ludzi świadomych tych wyzwań, i każdego dnia wzrastają obawy.
Jako buddyści powinniśmy być w stanie stawić czoła tym wyzwaniom, i robić wszystko co w naszej mocy, by nie dopuścić do pogorszenia się sytuacji. Musimy, jako jednostki, próbować kultywować pewnego rodzaju świadomość i dyscyplinę, aby móc dokonywać prawdziwych zmian i korekcji.
Te zmiany i korekty muszą być oparte na naszej indywidualnej praktyce duchowej, instrukcjach, jakie otrzymaliśmy i naszych własnych zasadach, tak by ich podstawą były prawdziwie autentyczne nauki Buddy.
Uważam, że pod tym względem nie ma lepszej praktyki i dyscypliny, niż ta, której Budda nauczał zawsze i sugerował swoim uczniom, aby także przekazywali ją wszystkim, którzy przychodzą do nich po poradę.
Po tybetańsku nazywane to jest dö chung chok shé, w tłumaczeniu na angielski: bardzo mało potrzeb i dużo zadowolenia (very little needs and much contentment). Musimy to praktykować, zarówno jako społeczność, jak i indywidualnie.
W dwudziestym pierwszym wieku żyjemy w konsumpcyjnym społeczeństwie kapitalistycznym. Media bombardują nas nieustannie ogłoszeniami mówiącymi o tym, jak wspaniałe może być nasze życie, jak moglibyśmy je poprawić — jedyne co powinniśmy w tym celu zrobić, to kupować więcej reklamowanych rzeczy.
Ludzie dają się na to nabrać i płacą za to wysoką cenę. Bezpośrednią konsekwencją jest konieczność ciągłej walki — walki o związanie końca z końcem — pod koniec każdego dnia, tygodnia, miesiąca i pod koniec każdego roku.
Niektóre z tych technologii mają zastosowanie praktyczne i mogą sprawić, że nasze życie staje się łatwiejsze i bardziej wygodne. Lecz mamy ich za dużo, i chcemy jeszcze więcej — stajemy się osaczeni przez gadżety i maszyny. A koszty tego wszystkiego są bardzo wysokie — styl życia ludzi na całym świecie staje się coraz bardziej napięty.
Końcowym rezultatem jest to, że ludzie mają bardzo ciężkie życie, bezustannie starając się zarobić na wszystkie rzeczy, których, jak im się wydaje, potrzebują.
Istnieje także ogromny rynek wszelkiego rodzaju międzynarodowej żywności, ogromny rynek ubrań, z projektantami promującymi swoje wyroby na całym świecie. Na tym się to nie kończy — jest tak wiele innych rzeczy, kuszących nas za każdym razem, gdy idziemy ulicą.
Cały czas myślimy: “Potrzebuję tego. Muszę kupić jedną z tych rzeczy. O, to wygląda tak ładnie. I to też…” Nasze niezadowolenie rośnie, i jeśli ulegamy łaknieniu, wzmacnia się też nasze uzależnienie.
Przeciwdziałanie łaknieniu
Cała kultura konsumpcyjna oparta jest na ludzkich słabościach. Żywi się tym “umysłem łaknienia” — po tybetańsku sepa. Ponieważ jest to słabość, którą wszyscy dzielimy, jest intensywnie wykorzystywana, co powoduje wiele problemów na naszej planecie, w tym problemy związane z uprzemysłowieniem.
Innym problemem jest to, że bogaci stają się coraz bogatsi, zaś biedni coraz biedniejsi, i przepaść pomiędzy nimi coraz bardziej się powiększa.
Zawiść, zazdrość, niezadowolenie, duma, arogancja i egoizm — wszystkie z nich są skutkiem braku, jakiegoś przynajmniej stopnia, kontroli nad naszym łaknieniem. Różne korporacje na całym świecie są tego świadome i w sposób planowy, z powodzeniem to wykorzystują. Jak można zauważyć, skutkuje to takim właśnie brakiem równowagi.
Tak więc, jeśli ma nastąpić zmiana, musi ona wyjść od ludzi — od indywidualnych jednostek. A jeśli jednostki mają się zmienić, to poprzez praktykę “bardzo małych potrzeb, dużego zadowolenia.”
“Bardzo małe potrzeby” muszą być antidotum na stan umysłu, który stale skupia się na tym czego nie mamy, czego brakuje w naszym życiu, i na tym co mają inni, a czego my nie mamy — nastawienie umysłu przedstawiane często metaforycznie , jako patrzenie na napełnioną do połowy szklankę i widzenie szklanki w połowie pustej.
To jest przyczyna naszego poczucia, że czegoś potrzebujemy i jest dla nas bardzo ważne, aby to posiąść. “Inni ludzie to mają, dlaczego nie miałbym mieć tego i ja? Gdybym to tylko miał, moje życie byłoby zupełnie inne.”
W rzeczywistości posiedliśmy już wiele podobnych rzeczy, lecz nie zmieniło to w sposób zasadniczy naszego życia. Być może oprócz tego, że nasze pragnienie i brak zadowolenia zwiększyły się jeszcze bardziej.
Nasze poczucie fiksacji na rzeczach zewnętrznych narasta, wydaje się nam, że poradzimy sobie w ten sposób z problemami, których przyczyna znajduje się tak naprawdę wewnątrz naszych umysłów. Jak powiedział Budda, jest to jak picie słonej wody, by zaspokoić pragnienie. W rezultacie chce nam się tylko jeszcze bardziej pić.
Sposób w jaki zachowujemy się w naszej kulturze konsumpcyjnej, zwiększył nasze poczucie niezadowolenia i pożądanie bardziej niż kiedykolwiek przedtem, a co za tym idzie pogłębił poczucie braku szczęścia. Teraz potrzebne jest nam coś przeciwnego — zmniejszenie liczby lub pozbycie się rzeczy, które nie są nam koniecznie potrzebne, i skupienie się na naszych podstawowych potrzebach. To właśnie powinniśmy zrobić.
Starajcie się więc, tak bardzo jak tylko jesteście w stanie, stać się w ten sposób niezależni. Jednocześnie doceniajcie to, że robicie coś dla dobra swojego umysłu, oraz dobra świata i ziemi.
Radujcie się swoją dyscypliną i dyscypliną innych. I bądźcie pozytywni. Nie myślcie ciągle o tym czego wam brakuje — myślcie o tym co już macie. Ile ubrań macie w swojej szafie? Ile par butów na półce na buty? Ile portmonetek w szufladzie na portmonetki? Ile krawatów? Ile rozmaitych gadżetów…? Lista ta nie ma końca.
Poświęćcie trochę czasu na rozmyślanie o tym wszystkim. I postawcie sobie za cel pozytywne nastawienie i zadowolenie z tego co już macie, zamiast przymusu kupna lub zdobycia jeszcze więcej.
Wtedy możecie wyjść z domu z uśmiechem na twarzy i nietkniętym portfelem oraz kartą kredytową, i wałęsać się, gdzie tylko chcecie. Teraz możecie spacerować po pięknym mieście takim jak Paryż, po wspaniałej ulicy takiej jak Champs Elysées i podziwiać architekturę, lub przyglądać się ciekawym ludziom z całego świata.
Nie jesteście uwięzieni w bańce pożądania, lub na ścisłym odosobnieniu w jednym, bądź też wielu sklepach. Możecie otworzyć swoje zmysły i doceniać widoki, które można tutaj zobaczyć, dźwięki, które można usłyszeć, zapachy, które można wąchać, smaki, które można smakować i doznania fizyczne, które można tutaj odczuwać. Nie jesteście więźniami w swojej własne bańce pożądania.
Docenianie tego co mamy
Bycie zadowolonym oznacza tak naprawdę docenianie rzeczy podstawowych — najbardziej elementarnych rzeczy potrzebnych nam do życia. Są nimi: podstawa tego ludzkiego ciała, nasze narodziny w ludzkim świecie, gdzie mamy widoki, na które możemy patrzeć i oczy żeby je widzieć; dźwięki i uszy, którymi możemy je słyszeć; zapachy i nos, którym możemy je wąchać; gdzie mamy wszystkie smaki świata i język, żeby móc je smakować; gdzie zmieniają się pory roku i można doświadczyć wielu fizycznych doznań, i mamy ciało, by móc ich doświadczać; i gdzie mamy nasz umysł i mózg.
Ludzki mózg jest podobno największym ze wszystkich mózgów. Jeśli tak rzeczywiście jest, powinien być wykorzystany we właściwy sposób, przeciwny do tego jak zwykle go używamy — działając instynktownie, kierując się nawykami, bez odrobiny autorefleksji.
Nawet zwierzęta mają tego rodzaju mózg i tego rodzaju umysł, lecz mózg istoty ludzkiej jest inny. Oczywiście posiada świadomość i instynktowne emocje służące zaspokojeniu swoich własnych potrzeb, lecz obdarzony jest również krytyczną inteligencją.
Ta krytyczna inteligencja zdolna jest do autorefleksji i potrafi rozpoznać, co jest pozornie korzystne, lecz ostatecznie szkodliwe. Jeśli coś wydaje się wymagać ciężkiej pracy, potrafi ocenić korzyści z zastosowania dyscypliny i podjęcia wyzwania.
To właśnie w ten sposób istoty ludzkie powinny używać swoich umysłów, z mądrością i stosując zręczne metody. Powinny być zdolne do zaangażowania się w pracę nad poprawą swojego standardu życia, standardu myślenia i standardu wyższych, głębszych aspiracji w kierunku realizacji duchowej.
Tak więc musimy te zdolności zastosować. Podam przykład. Utrata wzroku byłaby ogromną stratą. Lecz jeśli nie potrafimy docenić naszych oczu, gdy je posiadamy, to tak jakbyśmy nie mieli prawie żadnego pożytku z naszej zdolności widzenia. Uważamy ją za coś oczywistego, coś co nam się należy. Podobnie jest z naszymi innymi zmysłami, a szczególnie z ludzkim umysłem.
Nie jest tak łatwo otrzymać to ludzkie ciało, ludzkie zmysły i ludzki umysł. Są one rezultatem zebrania dużej ilości zasługi w naszych przeszłych życiach. Z tego powodu, gdy je mamy, musimy być zdolni szczerze i autentycznie je doceniać. Szczególnie powinniśmy doceniać posiadanie ludzkiego umysłu.
Następnie musimy zastosować dyscyplinę i prawdziwie praktykować “bardzo mało potrzeb, dużo zadowolenia,” nie myśląc, że jest to coś, co po prostu w naturalny sposób samo do nas przyjdzie.
Umysł “bardzo niewielu potrzeb” nie pojawił się nigdy u nikogo spontanicznie. Przychodzi do nas dzięki praktyce. Podobnie “dużo zadowolenia” nie powstaje bez wysiłku z naszej strony. Trzeba to praktykować.
Lecz, jak podkreśla Nagardżuna, jeśli posiadasz mało potrzeb i dużo zadowolenia, nawet jeżeli brakuje ci materialnego bogactwa, jesteś wciąż bogaty w duchu. Możesz nie mieć wielu światowych dóbr, lecz jeśli masz “bardzo mało potrzeb, dużo zadowolenia,” jesteś bogaty wewnątrz.
Jeżeli więc szczerze praktykujesz nauki Buddy o “bardzo małych potrzebach i dużym zadowoleniu,” w jakikolwiek sposób jest to dla ciebie odpowiednie, praktyka ta przyczyni się bardzo do twojego rozwoju na ścieżce duchowej, jak również do rozwiązania problemów współczesnego świata — problemów związanych z kapitalizmem, kulturą konsumpcyjną i odpadami, które niszczą ziemię i środowisko.
Siła modlitwy
Jako ludzie podążający ścieżką duchową, musimy się modlić. I musimy się modlić w sposób realistyczny o dobro wszystkich czujących istot, z których każda była kiedyś naszą matką. Lecz mam poczucie, że w dzisiejszych czasach bardzo ważna jest również modlitwa o pokój na świecie.
Może to zabrzmieć jak truizm, ale jest to naprawdę potrzebne. Co więcej powinniśmy modlić się o to, aby pokój zapanował na świecie dzięki odkryciu nowego odnawialnego źródła energii w dharmadhatu, uniwersalnej naturze wszystkich rzeczy.
Dharmadhatu nie jest w żaden szczególny sposób ustalone, może więc być źródłem wszelkich możliwości. Ponieważ tak jest, jeśli będziemy sie modlić, aby w najbliższej przyszłości pojawiła sie jakaś nowa forma energii odnawialnej, myślę, ze zostanie ona odkryta, zwłaszcza, że naukowcy już teraz mówią, iż są na krawędzi przełomu.
Możemy modlić się o odnawialną i zrównoważoną energię, która występuje w takiej obfitości, jak energia słoneczna, i którą można w pełni wykorzystać. Możemy modlić o to, by technologia ta nie została zagrabiona i skopiowana przez korporacje, i eksploatowana jedynie dla zysku, lecz była w zasięgu możliwości finansowych wszystkich ludzi i dostępna dla każdego.
Ważne jest, aby nikogo nie obwiniać, mówimy tylko o tym, co powinno zdarzyć się na świecie. Gdyby taki rodzaj zasobów był dostępny dla każdego, nie byłoby potrzeby o nie walczyć, i być może możliwa byłaby większa harmonia pomiędzy państwami i obywatelami naszej planety.
Może nadszedł również czas dla wyższej edukacji, a szczególnie świata biznesu, na przeanalizowanie starego systemu, w którym zużywamy wszystkie nasze zasoby, tylko dla zaspokojenia naszych potrzeb i zysku. Ponieważ te zasoby skończą się, co przyniesie nie znające precedensu cierpienie.
To właśnie wyższa edukacja może odegrać ważną rolę w ułatwieniu korporacjom i ludziom biznesu, stanie się bardziej przyjaznymi środowisku. Oczywiście, jako biznesmen musisz generować zyski, lecz powinno się robić wszystko co tylko możliwe, aby odbyło się to bez wytwarzania tak wielkiej ilości odpadów, i jeśli zarobiłeś pieniądze powinieneś oddać część swojemu krajowi i ludziom ubogim.
Także, nakładanie przez rządy, w imię demokracji, takiego samego podatku na biednych i na bogatych — jest to po prostu niewłaściwe. Zmuszanie kogoś, kto zarabia 50 000 dolarów rocznie do płacenia takie samego procentu podatku, jak ktoś kto zarabia 50 milionów rocznie, nie jest w porządku.
Gdyby ludzie zarabiający dużo pieniędzy, ponieważ umieją robić interesy, płacili trochę większe podatki, i te podatki zostały użyte nie na rozbudowę infrastruktury rządowej, lecz zaspokojenie potrzeb biednych, opiekę zdrowotną, i tak dalej, mogłoby to powoli zmniejszyć przepaść dzieląca bogatych i biednych.
Oczywiście takie byłoby prawo, lecz jednocześnie nieco prawdziwej dobroci, współczucia i szczodrości trafiłoby do znajdujących się w potrzebie.
Gdyby nastawienie ludzi na świecie do siebie nawzajem było bardziej życzliwe, przyjazne i współczujące , z pewnością zaowocowałoby to pokojem i harmonią, i zapanowałaby również większa harmonia pomiędzy ludzkością a środowiskiem naturalnym. I taka musi być nasza aspiracja.
Kiedy do tego dążymy i modlimy się o to, powinniśmy uczynić nasze modlitwy tak mocnymi, jak to tylko możliwe, ponieważ naukowcy mówią, że nie zostało nam dużo czasu. Jeśli prawdopodobnie mamy zaledwie nie więcej niż 10 lat na poczynienie jakiś zmian, powinniśmy modlić się o wiele mocniej o to, aby na rynku pojawiła się prawdziwa, odnawialna i zrównoważona energia o wiele szybciej, niż jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić.
Musimy modlić się o to, aby szybciej nastąpiły zmiany psychologiczne i emocjonalne, i o to, aby więcej rządów zadbało o dobro zwykłych ludzi, zamiast dbania jedynie o interesy bogatych.
Jeszcze raz, nie zamierzam wskazywać nikogo palcem, rozmawiamy tylko o tym, jaka może być treść naszych modlitw. Jeżeli będziemy naprawdę w stanie modlić się w ten sposób, zarówno jako społeczność, jak i indywidualnie, głęboko wierzę, że nastąpią jakieś zmiany, i zdarzy się coś pozytywnego.
W przeszłości przyczyną wszystkiego co pozytywne były ludzkie dążenia i ludzkie modlitwy. Po to by nadać kształt modlitwie, lub wytworzyć dążenie, przede wszystkim potrzebna jest wizja, i jeśli wizja jest jasna, szczerość i moc modlitwy mogą zdziałać cuda na tym świecie.
Więc zachęcam was do dwóch rzeczy. Po pierwsze w tych nowoczesnych, dekadenckich czasach musimy praktykować “bardzo mało potrzeb, dużo zadowolenia,” a po drugie powinniśmy żarliwie modlić się o pokój.
Jako buddysta i nauczyciel, a także uczeń wielkiego mędrca, samego Buddy — czuję się zobowiązany do przekazania tych nauk. Jak Budda sam powiedział — jeśli masz mówić o jednej rzeczy, która może przynieść pożytek, mów o dö chung chok shé, bardzo mało potrzeb, dużo zadowolenia, i o tym w jaki sposób nauka ta może stać tak bardzo pozytywnym czynnikiem w życiu każdego człowieka.
Proszę rozmyślajcie nad tym. Jak powiedział Budda, powinniśmy sprawdzać jego nauki, tak jak złotnik sprawdza jakość złota — nie powinniśmy ich przyjmować tylko dlatego, że w niego wierzymy.
Artykuł oparty na naukach udzielonych w ośrodku Rigpy Lerab Ling we Francji w czasie letniego odosobnienia w 2008 roku, po raz pierwszy opublikowany w magazynie View w lipcu 2010.
Dzigar Kongtrul Rinpocze, tulku Dziamgona Kongtrula Wielkiego, urodził się w północnych Indiach. Jego ojcem był Neten Chokling Rinpocze. Jest dzierżawcą linii Longchen Nyingtik i Khyen-Kong Chok-Sum, a jego rdzennym lamą był Kyabje Dilgo Khyentse Rinpoche. W 1989 roku przeprowadził się do USA i założył Mangala Shyi Bhuti, organizację prowadzącą kilka centrów odosobnień. Sam spędza dużo czasu na odosobnieniach, a także naucza na całym świecie. Rinpocze jest malarzem abstrakcyjnym i autorem dwóch książek: “It’s Up to You” i “Light Comes Through”.
Przyroda unika skrajności, choć oparta jest na skrajnych tendencjach poszczególnych elementów. Dopiero z perspektywy całości i w dłuższym czasie widać równoważenie się składników. Można to zaobserwować np. w procesie oddychania: wdech wypełnia powietrzem płuca i w swojej szczytowej fazie uruchamia przeciwny proces wydechu, pozwalający pozbyć się zalegającego powietrza z dwutlenkiem węgla. W wędrówce Ziemi wokół słońca mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. Podczas letniego przesilenia, kiedy światło dominuje, rodzi się ciemność, która za pół roku osiągnie apogeum, rodząc jednocześnie światło. Przeciwieństwa stwarzają się wzajemnie i tworzą jedność, która nieustannie się równoważy. I nie może być inaczej.
Przyroda unika skrajności, choć oparta jest na skrajnych tendencjach poszczególnych elementów. Dopiero z perspektywy całości i w dłuższym czasie widać równoważenie się składników. Można to zaobserwować np. w procesie oddychania: wdech wypełnia powietrzem płuca i w swojej szczytowej fazie uruchamia przeciwny proces wydechu, pozwalający pozbyć się zalegającego powietrza z dwutlenkiem węgla. W wędrówce Ziemi wokół słońca mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. Podczas letniego przesilenia, kiedy światło dominuje, rodzi się ciemność, która za pół roku osiągnie apogeum, rodząc jednocześnie światło. Przeciwieństwa stwarzają się wzajemnie i tworzą jedność, która nieustannie się równoważy. I nie może być inaczej.
W tym kontekście śmieszne wydają się nasze próby zadekretowania równowagi w postaci ustanowienia koncepcji zrównoważonego rozwoju jako pożądanego kierunku, którym ma kroczyć ludzka cywilizacja. Czy tego chcemy, czy nie, ciągle jesteśmy poddani procesowi równoważenia. Oznacza to, że każde nasze działanie, każdy nawet najmniejszy krok wywołują jakieś konsekwencje, których skutki prędzej czy później do nas wrócą. Jeśli więc jako ludzkość stajemy się zbyt silni i dominujący, to za chwilę spotkamy się z przeciwną tendencją, która ustawi nas po drugiej stronie. Koszty w postaci ciemnej strony rozwoju nieuchronnie się do nas zbliżają.
Ta prawda jakoś trudno do nas dociera. Za to światłe umysły wymyśliły, że można mieć jedno bez drugiego, czyli nieustanny rozwój i zdrowe środowisko. Koncepcja zrównoważonego rozwoju zakłada bowiem, że możemy mieć rozwój gospodarczy, mierzony rosnącym PKB i wysoką jakość środowiska przyrodniczego. W raporcie Unii Europejskiej “The European Environment” z 2010 roku podkreśla się, że jest to ambitny cel, który stawia sobie Wspólnota. Ale w tym samym raporcie Unia przyznaje, że mimo wielu działań poniosła fiasko w kwestii zahamowania do 2010 r. spadku bioróżnorodności, która jest podstawowym wskaźnikiem kondycji środowiska.
Na podobne zjawisko wskazują pomiary śladu ekologicznego poszczególnych państw, z których wynika, że istnieje związek między obciążeniem ekosystemu a bogactwem danego kraju. Bogactwo nie sprzyja przyrodzie, choć często złudnie może się wydawać, że zadbane parki i rozwinięta infrastruktura turystyczna świadczą o dobrym stanie środowiska. Prawda jest jednak taka, że nasze konsumpcyjne rozpasanie wiąże się z ogromnymi kosztami środowiskowymi, choć na własnym, zadbanym podwórku możemy tego nie zauważyć.
Obecnie, jak podkreślają ekonomiści, mamy do czynienia z dwiema wielkimi nierównowagami współczesnego świata. Pierwsza dotyczy systemu finansowego, który oderwał się od rzeczywistości, to znaczy opiera się na wirtualnych zapisach w księgach rachunkowych, którymi następnie handluje się, tworząc wyrafinowane instrumenty finansowe. Wartość tych aktywów wielokrotnie przekracza to, co ma odniesienie do rzeczywistych dóbr. Jest tylko kwestią czasu, gdy ta bańka pęknie. Druga nierównowaga dotyczy niezbilansowania pomiędzy towarzyszącym wzrostowi PKB popytem a dostępnością podstawowych zasobów naturalnych — zwłaszcza surowców i żywności. Jest tylko kwestią czasu, kiedy kroplówka, którą sobie aplikujemy, przestanie nas zasilać.
Koncepcja zrównoważonego rozwoju musi zakładać nieustanny wzrost PKB co najmniej o 3–4% rocznie, ponieważ współczesny system ekonomiczny oparty jest na kredytach, które trzeba spłacać. To oczywiście kosztuje, więc wzrost jest konieczny, by utrzymać system przy życiu. W tym miejscu docieramy do podstawowej sprzeczności: idea zrównoważonego rozwoju została stworzona, aby utrzymać model wzrostu w jego obecnym kształcie (jednocześnie zmieniając narrację na bardziej ekologiczną), a to oznacza nieustanne podtrzymywanie nierównowagi. Zatem, mówiąc wprost, zrównoważony rozwój ma utrzymać przy życiu niezrównoważony system ekonomiczny.
Ale pamiętajmy, że ostatecznie na równowagę jesteśmy skazani, co oznacza, że obecne nasze działania za chwilę doprowadzą do przesilenia i odwrócenia dominującej tendencji. Im bardziej wahadło wychylone jest w jedną stronę, tym silniej przemieści się w drugą. Zatem to, co nam pozostaje, to robić wszystko, by już teraz to odchylenie nie było zbyt duże. Oznacza to samoograniczenie się w swoich zachciankach i tendencjach do dominowania w świecie.
Jak widać, droga do równowagi wiedzie przez nierównowagę.
Ryszard Kulik
Artykuł ukazał się w miesięczniku Dzikie Życie, z października 2012 roku.
Cięcia budżetowe czy wzrost, cięcia budżetowe dla wzrostu, a może dla innego rodzaju wzrostu? To był jeden z najważniejszych sporów w Europie w r. 2012. Co jednak, jeśli dalszy wzrost jest niemożliwy? Skoro ani wzrost, ani spadek gospodarczy nie są dziś do utrzymania, potrzebujemy czegoś innego. Aby to “coś innego” było faktycznie trwałe, musimy poważnie potraktować fizyczne zarówno ograniczenia naszej planety, jak i potrzebę bardziej egalitarnego społeczeństwa.
Cięcia budżetowe czy wzrost, cięcia budżetowe dla wzrostu, a może dla innego rodzaju wzrostu? To był jeden z najważniejszych sporów w Europie w r. 2012. Co jednak, jeśli dalszy wzrost jest niemożliwy? Skoro ani wzrost, ani spadek gospodarczy nie są dziś do utrzymania, potrzebujemy czegoś innego. Aby to “coś innego” było faktycznie trwałe, musimy poważnie potraktować fizyczne zarówno ograniczenia naszej planety, jak i potrzebę bardziej egalitarnego społeczeństwa.
Kryzys ekologiczny, w obliczu którego obecnie stoimy, jest w gruncie rzeczy kryzysem natury duchowej — podstawowym kryzysem tożsamości o ogromnych rozmiarach i o niezwykle niszczycielskich następstwach. “Grzech”, który powoduje, że czynimy z naszej Ziemi wysypisko śmieci, polega na głębokiej niewiedzy odnośnie do prawdziwej natury tej Ziemi i nas samych. Wszyscy ponosimy odpowiedzialność za obecny stan naszej planety, gdyż każdy z nas do pewnego stopnia tkwi w tym złudzeniu, przyczyniając się do bólu, który jest jego skutkiem. Każdy z nas, tak naprawdę, jest tą Ziemią! Dlatego wszyscy powinniśmy być w pełni zaangażowani w jej uzdrawianie. Biorąc pod uwagę to, w jak niezwykle poważnej jesteśmy obecnie sytuacji, wydaje się sprawą najwyższej wagi, abyśmy wykorzystali wszelkie dostępne środki w indywidualnej i zbiorowej pracy na rzecz przywracania równowagi w świecie i w nas samych.
Ziemio, czyż nie tego chcesz właśnie ?
Niewidzialnych, ponownych w nas narodzin?
Rilke
Jesienne noce stają się coraz chłodniejsze, a drzewa pięknieją coraz intensywniej w swoich olśniewających szkarłatnych, złotych i pomarańczowych sukniach. Niektóre klony, gdy odnajdzie je słońce, wydają się natychmiast buchać płomieniami. Jak mamy przebrnąć przez te dni, gdy na każdym kroku napotykamy to zdumiewające, przeszywające na wskroś piękno — piękno, które tak ostro rzuca nam TO prosto pod nogi: “Tylko TO!”.
Tak! To dokładnie tutaj odnajdujemy prawdziwe bogactwo tej chwili, tego życia. Czegóż jeszcze moglibyśmy pragnąć? Ale najwyraźniej chcemy więcej — my, istoty ludzkie, chcemy dużo więcej. I trudno się temu dziwić. Z umysłami wypełnionymi myślami i troskami, rzadko pozwalamy sobie po prostu zachwycić się zadziwiającemu pięknu tego świata. Jak powiedział kiedyś pewien mistrz zen: “Wielkie rzeczy psute są przez rzeczy małe”. Wikłając się w nawykowe zmartwienia i opinie, odcinamy się od tego, co żywi nas na poziomie najgłębszym — naszej Pierwotnej Natury. Rośnie w nas wielki głód i nie rozpoznając jego duchowych źródeł, szukamy zaspokojenia, gorączkowo konsumując wszystko, co znajdzie się w polu widzenia. Szczególnie my, Amerykanie, cierpimy na coś w rodzaju masowego zaburzenia pokarmowego, dosłownie zjadając tę drogocenną planetę — równając z ziemią lasy i góry, zanieczyszczając rzeki i jeziora, patrosząc żywą Ziemię — wszystko to w tragicznie błędnym usiłowaniu, aby się nasycić.
Ten straszliwy głód podsyca również naszą drapieżną, głęboko zakorzenioną potrzebę, aby wiedzieć, aby gromadzić fakty i łapać wszystko w siatkę naszego racjonalnego umysłu. Przyroda, w całej swojej tajemnicy i potędze, wymyka się tym sieciom rozsądku i logiki: Cóż, wobec palącej bezpośredniości tego jednego, świetlistego klonu, można by wiedzieć? Samo natężenie takiego piękna i żywotności, jeśli się na to otworzymy, jest w stanie pokruszyć mury, które wznieśliśmy wokół siebie, aż do fundamentów wstrząsając naszym pieczołowicie skonstruowanym światem podziałów na siebie i resztę. Wyłaniając się z ziemi tuż przed nami, to drzewo krzyczy do nas — jak dąb Dziosiu, jak MU1 — abyśmy wyskoczyli poza swoje najskryciej hołubione założenia i bezpośrednio włączyli się w jego ognisty taniec.
Jak stwierdził mistrz Ti-tsang, “niewiedza to największa intymność”. Ale ewentualność takiej bliskości, choć tęsknimy za tym, aby jej doświadczyć, może też wywoływać głęboki lęk. Z punktu widzenia naszego najgłębszego złudzenia, ta “największa intymność” jest równoznaczna z samounicestwieniem. Poza tym nie tak łatwo jest nam zrezygnować z poglądów, na których zbudowaliśmy swoje życie i świat, tym bardziej, iż tak ściśle wplotły się one w naszą nieświadomość. I tak, starając się nie naruszyć tych murów, uchylamy się od zaproszenia Wszechświata, aby tańczyć, aby się jednoczyć. Trywializujemy niepojmowalne (“Jakież to ładne drzewo — pewnie klon”). Odwracamy wzrok i zajmujemy się czymś innym, albo patrzymy, ale tak naprawdę nie widzimy. Kompulsywnie budujemy gruby, miękki bufor myśli, koncepcji i interpretacji, aby osłonić się przed olśniewającym majestatem i potęgą stojącej przed nami żywej Prawdy, zaskakująco prostej Prawdy naszej własnej istoty.
W tym samym celu tworzymy też różne środowiska wewnętrzne. Wycofując się do swej głowy, wycofujemy się do przytępiającego komfortu tych wewnętrznych światów. Możemy spędzać codziennie wiele godzin w sztucznym świetle, spacerując po sztucznie wyrównanych nawierzchniach, siedząc przed płaskimi ekranami monitorów komputerowych lub telewizorów, w pomieszczeniach wyposażonych w centralne ogrzewanie, urządzenia klimatyzacyjne i nieotwierane okna. Oczywiście komputer, szklanka, budzik — każde na swój sposób też oznajmia “Tylko to!”. Jeśli wymogiem stawianym przez okoliczności naszego życia jest to, abyśmy większość lub nawet cały swój czas spędzali w budynku, to trudno. Większość z nas ma jednak wybór. Tymczasem coraz więcej ludzi, twierdząc, że ich samopoczucie polepsza się, gdy są na łonie natury, pomimo tego najwyraźniej decydują się spędzać tam coraz mniej czasu. Tak jak Śpiąca Królewna, która wraz ze swoim dworem zasnęła na sto lat kamiennym snem w zamku otoczonym nieprzebytym murem, staliśmy się ofiarami jakiegoś dziwnego zaklęcia. Przeżywając dni i noce pod sufitami i dachami samochodów, coraz mocniej odcinamy się od świeżych, żywych nauk wiatru, nieba, drzew i kamieni.
Co stanie się z naszymi dziećmi, gdy wyrosną pod działaniem tego mrocznego czaru, nie potrafiąc skorzystać z tych nauk? Tyle ich wolnego czasu wypełnione jest bierną, zamkniętą w czterech ścianach rozrywką. Nie potrafię sobie wyobrazić własnego dzieciństwa bez tych długich okresów spędzanych w lesie i na polach, bez łażenia po drzewach i zabaw nad strumieniem, który zawsze wskazywał nam drogę do domu, a którego wody roiły się od kijanek i wodnych żuków. Było nas sześcioro rodzeństwa i nigdy nie uczęszczaliśmy do żadnego kościoła: to ten fascynujący świat przyrody był naszym kościołem. Stanowił największe źródło inspiracji i pocieszenia, budząc intensywne uczucia czci, radości i wdzięczności, i niemal namacalne poczucie łączności z jakąś wielką, wszechogarniającą Tajemnicą.
Pamiętam jak dziś pełne magii, dziecięce spotkania z wielkimi, niebieskookimi wężami i puszystymi, białymi sowami śnieżnymi. Pamiętam, jak pewnego ciepłego letniego ranka biegłam przez mokrą od rosy łąkę, niemal oślepiona przez łzy i smutek po śmierci mojego ukochanego psa, wiernego towarzysza, który, będąc jeszcze tak młody, zapadł na nieuleczalną chorobę. Znalazłszy się pośród świeżego piękna tej roziskrzonej łąki, moje nogi i umysł stopniowo uspokoiły się. Kiedy kilka godzin później natrafiłam na maluteńkie ptasie gniazdo z czterema nieskazitelnymi, pawioniebieskimi jajeczkami, miałam wrażenie, że wręcz czuję, jak moje zranione serce ponownie się zabliźnia. Cóż za cudowne, uzdrawiające teisio2 na temat śmierci i odrodzenia!
Poeta i pisarz Robert Bly stwierdził w wywiadzie, zamieszczonym wiele lat temu w jakimś czasopiśmie, że według niego w miarę jak ludzie spędzają coraz mniej czasu na zewnątrz, każde kolejne pokolenie staje się coraz bardziej infantylne. To proste i prowokujące oświadczenie, kiedy po raz pierwszy na nie trafiłam dziesięć lub więcej lat temu, uderzyło mnie z wielką siłą. Można by śmiało zaryzykować stwierdzenie, że stajemy się też coraz bardziej podatni na choroby psychiczne i uzależnienia od środków odurzających, niewątpliwie bowiem jesteśmy świadkami nie mającej precedensu epidemii obu tych anomalii. Ale jakże by mogło być inaczej? Tracąc znaczący kontakt z niezapośredniczonym, nie stanowiącym ludzkiego wytworu światem, tracimy kontakt ze sobą — ze swoim prawdziwym ciałem i umysłem.
“Jestem słońcem i księżycem i gwiazdami i szeroką, szeroką ziemią!” — wykrzyknął mistrz zen Hakuin w chwili wielkiego przebudzenia. Właśnie tu odnajdujemy radykalną naukę Buddy Siakjamuniego oraz wszystkich Urzeczywistnionych wszelkich epok i tradycji. Z punktu widzenia zen, wyobrażanie sobie, iż jesteśmy jakoś zasadniczo oddzieleni od powietrza, ziemi i wody, i od niezliczonych istot, które zamieszkują ten świat, samo w sobie stanowi najbardziej rozpowszechnioną i niszczącą chorobę psychiczną. Jeśli patrzy się na świat w taki właśnie wypaczony sposób, jak można nie czuć się przerażająco samotnym, zdezorientowanym i zagrożonym przez ten świat “na zewnątrz”? A czując się tak małym i odciętym, jak można nie pragnąć stać się ponownie całym i potężnym dzięki próbom kontrolowania i władania tym światem? Biorąc pod uwagę taką skrzywioną perspektywę, czy dziwić może to, że ludzie nie potrafią zdać sobie sprawy, iż krzywdzenie Ziemi czy jakiegokolwiek jej mieszkańca jest równoznaczne z krzywdzeniem siebie?
Kryzys ekologiczny, w obliczu którego obecnie stoimy, jest w gruncie rzeczy kryzysem natury duchowej — podstawowym kryzysem tożsamości o ogromnych rozmiarach i o niezwykle niszczycielskich następstwach. “Grzech”, który powoduje, że czynimy z naszej Ziemi wysypisko śmieci, polega na głębokiej niewiedzy odnośnie do prawdziwej natury tej Ziemi i nas samych. Wszyscy ponosimy odpowiedzialność za obecny stan naszej planety, gdyż każdy z nas do pewnego stopnia tkwi w tym złudzeniu, przyczyniając się do bólu, który jest jego skutkiem. Każdy z nas, tak naprawdę, jest tą Ziemią! Dlatego wszyscy powinniśmy być w pełni zaangażowani w jej uzdrawianie. Biorąc pod uwagę to, w jak niezwykle poważnej jesteśmy obecnie sytuacji, wydaje się sprawą najwyższej wagi, abyśmy wykorzystali wszelkie dostępne środki w indywidualnej i zbiorowej pracy na rzecz przywracania równowagi w świecie i w nas samych.
Powinniśmy ponownie nauczyć się, jak żyć w sposób prostszy i lżejszy na tej oblężonej planecie, tworząc społeczności bardziej oparte na dzieleniu się i zapewniające większą satysfakcję. Powinniśmy z pasją angażować się w proces legislacyjny, głosować na orędowników środowiska, a protestować i bojkotować tych, którzy je bezczeszczą. Jeśli to konieczne, nie wahajmy się wylegać tłumnie na ulice — powodowani nie negatywizmem i nienawiścią wobec sprawców, lecz najgłębszą miłością do naszej Matki Ziemi i wszystkich istot.
Niech ci z nas, którzy zbyt dużo czasu spędzają w domu, uczynią wielki wysiłek, aby wyrwać się spod władzy tego zaklęcia i wyjść znów na zewnątrz. Spędzajmy coraz więcej czasu pod gołym niebem, znowu spotykając się bezpośrednio z gwiazdami i księżycem, ptakami i zwierzętami, które nadal z nami tu są. Otwierajmy się na podnoszące na duchu piękno i inspirację tej żywej, oddychającej, odczuwającej planety, pozwalając jej podtrzymywać i wspierać naszą praktykę Dharmy i prowadzić głębiej do sedna naszej istoty. Już czas, aby ponownie zestroić się z rytmem pór roku, cyklami księżyca, równonocami i przesileniami dnia z nocą, aby uszanować i świętować te znaczące chwile. Możemy zbierać się w Sanghach3 na całym globie, aby odprawiać uzdrawiające ceremonie dla Ziemi. Poprzez śpiew i akty czci możemy sięgnąć do głębi i rozbudzić wielkie moce współczucia i uzdrawiania, w ten sposób pomagając sobie odejść od krawędzi tej przepaści, nad którą tak niebezpiecznie jesteśmy zawieszeni.
Ale tak naprawdę musimy pójść jeszcze dalej. Aby mogło nastąpić prawdziwe uzdrowienie, musimy w ostatecznym rozrachunku powstrzymać siłę napędową, stojącą za całym tym procesem zniszczenia: nasze własne złudzenie ego. Jeśli naprawdę pragniemy doprowadzić do trwałej przemiany na poziomie osobistym i planetarnym, poświęcimy się prężnej, regularnej praktyce Dharmy, która pozwoli nam schodzić głębiej, coraz głębiej do samego centrum naszej istoty. Stopniowo będziemy rezygnować ze zużytych założeń i osądów, zrzucając starą skórę wątpliwości i oporów. I gdy nasza tęsknota przezwycięży lęk, zanurzymy się w bezdenne Nieznane, aby osobiście doświadczyć, we własnych tkankach i kościach, cudownej prawdy naszej własnej Pierwotnej Natury. I ten nowonarodzony świat, pełny i doskonały, w końcu pozna siebie poprzez nas, i wreszcie podskoczy i zatańczy!
SENSEISUNYAKJOLHEDE
(Z kwartalnika Rochester Zen Center “Zen Bow”, rocznik XXI, nr 4, 1999)
1. “Dąb Dziosiu” oraz “MU” są jednymi z podstawowych koanów w tradycji buddyzmu zen. Koan jest sformułowaniem wskazującym na ostateczną prawdę, ale wyrażony jest w sposób, który wprawia ucznia w zakłopotanie, ponieważ nie można go zrozumieć racjonalnym umysłem (przyp. red.).
2. Teisio oznacza nauki lub komentarze wygłaszane przez mistrza do ucznia (przyp. red.)
3. Tj. wspólnotach, miejscach praktyki (przyp. red.)
Artykuł ukazał się w miesieczniku “Dzikie Życie”, numer z maja 2009 roku